Last Goodnight i ich "Poison Kiss" - Herbatka z cytryną
Zainteresowałem się ta płytą po wysłuchaniu kawałka, który stanowi oprawę muzyczną jednej z reklam telewizyjnych (nie wymieniam jakiej i czego bo to tylko telefony). Pomyślałem tylko, że fajna piosenka i tyle. Znalazłem w sieci kto to taki, zdobyłem płytę i.... całkiem fajne granie. Bez sugerowania się żadnym komentarzem, bo na te natrafiłem później, słuchałem sobie tej płyty dość często bo dobrze się jej słucha.
Gadanie, że to nie wiadomo co, że boysband, że plastik, że „chłoptasie”, że dla dziewczynek wcale nie zraziło mnie do tego, by płyty przestać słuchać. Nie ma ona specjalnie mocnych stron, nie jest słaba, moim zdaniem jest na tyle zróżnicowana, że mimo tego, iż wszystko kręci się wokół popu - bo taki właśnie jest Last Goodnight –popowo - rockowy ze wskazaniem na pop nie można się tego „tworu” czepiać, jak to wielu uczyniło.
Bo co... grają poprawnie, przebojowo, momentami nawet za słodko, ale kawałki są na tyle krótkie, że zanim się znudzą już grają kolejne i co jeszcze-w samochodzie zdają egzamin. Po prostu; jedzie się i nie denerwują, a jest kilka takich utworów, zarówno rodzimych jak i zagranicznych, granych czasami albo często, które słysząc mam ochotę zniszczyć radio,.
Oczywiście nie cała płyta jest taka cudowna. Nie ma takich płyt.. zaraz są.. ale o nich innym razem.
„Poison Kiss” to 12 kompozycji z czego kilka, a konkretnie cztery to takie sobie piosenki.
Leaderem wśród nich jest „This is the sound”, które jest niczym innym jak kopią „Love bites” Def Leppard z dawno temu nagranej „Histerii”. Wzorowane na latach osiemdziesiątych (i w tym nie ma nic złego) „Back where we belong”, czy „Stay beautiful” zamykają peleton.
Jest jednak na tej płycie taki „Poison Kiss” z trzaskiem starej płyty i fortepianem, wspomniany wyżej reklamowy hit - singiel „Picture of you”, „One trust”, „In your arms” (w klimacie „mojego” Blunta) czy wreszcie najlepszy na płycie, zamykający ją „Incomplete”.
Żeby zachęcić do posłuchania tej płyty napiszę jeszcze, że jest na niej wszystko, co gatunkiem muzycznym jest. Słychać i nutkę rocka i jazzu i soul i fortepian i stare organy i gitarę akustyczną i grzechotki i wokal z ciekawym brudem w głosie i ciekawie zaaranżowanie zwrotki, melodyjne refreny, taneczne momentami rytmy itd. a wszystko spójne i nie rażące.
Da się?... pewnie, że tak.
Jedyna rzecz na jaką zwróciłem uwagę w sensie negatywnym (chociaż mnie to najmniej przeszkadza) to brzmienie bębnów w niektórych numerach, ale pewnie takie miały być, skoro inne brzmią całkiem przyzwoicie. Ot.. foch producenta pewnie.
Całość się zgadza i to jest najważniejsze. Jak dobra herbata z cytryną... na każdą porę.
Rafał Huszno
27.04.2009