Fryderyki 2009 – oczami Totentanz

W stolicy naszego kraju, Warszawie, 20 kwietnia odbyła się gala wręczenia nagród przemysłu muzycznego Fryderyki 2009 i pewnie jak przez ostatnie kilka lat nikt by o tej imprezie nie pamiętał, gdyby nie transmisja telewizyjna, którą mediom sprzedali organizatorzy licząc, że dzięki temu odrobią koszty, lub nawet co nieco zarobią. Zapewne z tego też powodu postanowili, aby wspomniane koszty były jak najmniejsze.

Jako zespół nominowany do tej nagrody w kategorii heavy metal zdecydowaliśmy się pojechać w samo centrum blasku, kamer, blichtru i sławy aby zobaczyć jak to wygląda z bliska. No i z bliska wygląda gorzej niż z daleka, na ekranie zawsze wszystko jest ładniejsze, bardziej kolorowe, dynamiczne, no i jeśli oglądamy telewizję przy otwartym oknie, przynajmniej nie jest duszno. Nie spodziewaliśmy się miejsca poziomu Sali Kongresowej, ale Fabryka Trzciny (miejsce, gdzie odbywała się impreza), prócz tego, że jest przestronnym klubem mogącym pochwalić się mnogością dużych i małych sal, sprawia raczej wrażenie ciemnego, lekko ponurego miejsca idealnego na dyskoteki, lub rockowe koncerty. Mrok rozjaśniały hostessy reprezentujące strategicznego sponsora imprezy, jedną z firm produkujących mocne napoje dla podróżujących łódkami, które odziane na biało, z szerokimi uśmiechami i dekoltami częstowały uczestników wspomnianym kordiałem. A ci, czego nie dało się nie zauważyć, korzystali z okazji i zapewniali paniom ciągłe zajęcie. Szczególnie kilku fotoreporterów, którzy po pewnym czasie poruszali się po obiekcie krokiem dyskotekowym, próbując łapać pion. Główna „aula”, w której pan Tomasz Kammel prezentował swoją błyskotliwość jako prowadzący galę, wypełniona została niezliczonymi rzędami ciasno poukładanych krzesełek, co utrudniało poruszanie się i zmuszało widzów do ciągłego ich przestawiania i przesuwania. Tyle, jeśli chodzi o lokal i catering.

Rozdanie statuetek rozpoczęło się od występu Miki Urbaniak, który był chyba najlepszym występem tego wieczoru. Wokalistka pokazała, że potrafi śpiewać i nie potrzebuje machać zadem i obwieszać się sztucznymi waranami, żeby przyciągnąć uwagę publiczności. Szkoda tylko, że tak krótko. Po piosence, pan mistrz ceremonii, czarujący Tomasz, zapowiedział pierwszą kategorię, później drugą i trzecią, oraz następne, ciesząc się co chwilę z „dobrego tempa” odfajkowywanych laureatów. Powodem pośpiechu okazała się kwestia transmisji wyznaczonej na określoną godzinę, przez co część kategorii trzeba było szybko „upchnąć” na rozbiegu. Prócz pana „uciekam porsche po programie” Kammela pojawili się między innymi tacy celebryci jak Justyna Steczkowska, zasłużeni dla rocka Tomek Lipiński oraz Artur Gadowski, słynna ponadczasowa para w postaci Anity Lipnickiej i Johna Portera oraz Jerzy Połomski. Trzeba przyznać, że zaproszeni goście wydawali się mieć o wiele więcej polotu lub choćby naturalności niż pan prowadzący. Nie popisywali się, nie rzucali żartami na siłę i po prostu robili swoje. Wśród artystów prezentujących swoje piosenki podczas gali można było posłuchać Czesława Mozila z grupą Czesław Śpiewa, Ani Dąbrowskiej, Kasi Kowalskiej oraz chcącej za wszelką cenę i w jakikolwiek sposób zaistnieć przed kamerami Marii Peszek umundurowanej w lateksowy kostium z przymocowaną sztuczną jaszczurką (którą się chwaliła) oraz głową omotaną szuwarami przypominającymi włosy (albo odwrotnie). O ile większości piosenek można było posłuchać z zainteresowaniem, o tyle występ Marii Peszek utknął mi w pamięci jako seria buczeń, pisków i jęczeń w takt muzyki. Ale ja się pewnie nie znam, bo to ona zgarnęła kilka Fryderyków, a nie na przykład Ania Dąbrowska (zero statuetek / najwięcej nominacji). Może niech lepiej Marysia wyda tomik poezji, a nie bierze się za śpiewanie. W domenie muzyki rockowej (i nie tylko) dominował zespół Coma, którego lider najpierw dowcipnie, później nieco już na siłę dowcipnie, komentował odbiór kolejnych figurek.

Kategoria, która rzecz jasna najbardziej nas interesowała to Album roku – heavy metal. Jesteśmy młodym zespołem i w swojej kategorii mieliśmy nie lada konkurencję. Zgodnie ze spodziewaniami laureatem tej kategorii został zespół Acid Drinkers, który zadedykował nagrodę swojemu zmarłemu niedawno gitarzyście Olassowi. Przy odbieraniu nagrody nie było gwiazdorki, a w kuluarach muzycy też odznaczali się niespotykanym spokojem. Cały skład naszego tarnowskiego Totentanz zgodnie przyznał, że się chłopakom należało.

Podczas przerw w ceremonii (lub co nudniejszych jej części) była okazja spotkać się i porozmawiać z „ludźmi z branży” o ich planach i wrażeniach oraz poprzyglądać się tym, którzy za wszelką cenę chcieli być zauważeni. Mowa tutaj głównie o stołecznej bohemie, która starała się pokazać strojem i fryzurą swoją oryginalność i odrębność, a często efekt był raczej groteskowy. Nigdy nie mieniłem się dyktatorem mody, czy decydentem o dobrym guście, ale przenigdy nie podobało, i nie spodoba mi się coraz popularniejsze połączenie eleganckiego garnituru i trampek. Do tego fryzura a la Wolverine z filmu o X-menach i wszystko po to, żeby ktoś z plakietką „prasa” zrobił zdjęcie.

Trudno jest patrzeć z boku na coś, w czym się uczestniczy, ale porównując organizację Fryderyków z organizacją licznych imprez w naszym rodzimym Tarnowie, mogę śmiało stwierdzić, że nie mamy się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie. Mniej u nas kuglarstwa i wideoklipowej realizacji. Jest za to bardziej rzeczowo, przyjaźnie, gościnnie. Może Warszawa ma swoje gwiazdy, ale my, prócz nich, mamy jeszcze półksiężyc. I prawdziwy klimat.

Adrian Bogacz



01.05.2009
Twój komentarz:
Ankieta
Jak oceniasz pierwsze miesiące pracy nowego samorządu Tarnowa?
| | | |