Różne postawy myślowe, nawet jeśli zwracają się do prawdy i uczciwie chcą ją poznać, mogą zaciemnić uchwycenie tajemnicy wcielenia Syna Bożego.
Pierwsza z takich postaw mogłaby zostać nazwana postawa „matematyczną”. W takim ujęciu prawda zostaje dowartościowana w całej swojej absolutnej wzniosłości; nie jest zmienna, nie jest prawdziwa w jednej epoce, a fałszywa w innej. Jest wieczna i absolutna. Duch matematyczny pozostaje jednak poddany próbie przez Boga żywego i konkretnego, Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, w Jego tajemniczej dobroci i wolności. Bóg nie jest jednak formułą algebraiczną, która wyjaśnia świat. Nie jest abstrakcyjną zasadą daną raz na zawsze, stanowiącą odległą podstawę rzeczywistości. Gdyby przyjąć tylko matematyczne rozumienie świata, to nie byłoby w tej wizji miejsca ani dla historii, ani dla przygody, ani dla miłości, ani dla wolności. Taka mentalność nie tylko ulega zakwestionowaniu przez tajemnicę wcielenia, ale jest nią zgorszona. Dla purystów matematycznych, Wieczny nie może wejść w czas bez zdegradowania się.
Inną postawę, która zasłania człowiekowi tajemnicę wcielenia Syna Bożego, można by nazwać postawą „mityczną”. Na pierwszy rzut oka mogłaby wydawać się bliska chrześcijaństwu, ale tylko w na pierwszy, gdyż w rzeczywistości jest jeszcze bardziej przeciwna duchowi chrześcijańskiemu niż postawa matematyczna. W tej postawie dzieje ludzkości, konkretne wydarzenia ludzkie, wydają się dostarczać szaty cielesnej koncepcjom duchowym i religijnym. Żyjemy w świecie bajki, metafory i symbolu, w związku z tym prawda przybiera chętnie ludzką szatę. Dla tego typu mentalności Chrystus jest cudownym mitem triumfu słabości nad mocą, dziecięcej słodyczy, postępu lub ewolucji. W tej mentalności jednak ani Bóg nie jest widziany w swojej wielkości, ani człowiek nie jest widziany w swojej konkretnej rzeczywistości. Wszystko staje się dwuznaczne, a duch zamiast oczyszczać swoje własne widzenie ulega pseudo-duchowej mistyfikacji. Chrystus poetycki i bajkowy nie da się pogodzić z Chrystusem rzeczywistym. Człowiek mitów, podobnie jak człowiek matematyk, doznaje zaniepokojenia i zgorszenia Ewangelią.
Wystarczy użyć zmysłów, by zobaczyć kolory kwiatów lub odczuć powiew wiatru; wystarczy intelekt, by uchwycić wagę pewnych prawd naukowych. Orędzie religijne nie jest jednak adekwatnie rozumiane przez intelekt, jeśli serce człowieka jest zaciemnione przez pychę. Oczywiście, wielu ludzi widziało Chrystusa na ulicach Jerozolimy, ale nieliczni zdołali rozpoznać w Nim Zbawiciela. Wielu ludzi dostrzega Go na ulicach świata, ale niewielu zdobywa się na pójście za Nim.
Jeśli chodzi o prawdy, które dotyczą człowieka i jego przeznaczenia, jeśli chodzi o tak zwane prawdy życiowe, to człowiek w ich poznaniu nie może liczyć tylko na intelekt, ale musi pogłębić pokorę, by je pełniej poznać i przełożyć na wydarzenia, których on będzie sprawcą. Człowiek musi być gotowy poddać się prawdzie i służyć jej; nie można iść do prawdy z sercem nastawionym na panowanie i siłę. Jeśli usiłuje się skonsolidować za pośrednictwem prawdy swoją siłę i poszerzyć swoje wpływy, to nie znajdzie się tego, czego się szuka. Dlatego Jan Chrzciciel przypomina swoim słuchaczom, że każdy pagórek zostanie zrównany, a każda dolina wypełniona (Łk 3,4-5).
Czyż to nie szczyty pierwsze zostają oświecone, gdy w dolinie snuje się jeszcze mgła? A jednak Jan Chrzciciel domaga się, aby każde wzniesienie zostało obniżone. Trzeba więc zrezygnować z wzniosłości? Nie. Tajemnica wcielenia jest jednak niewidzialna dla tych, którzy żyją w sprzecznościach i są karykaturami wielkości ludzkiej powodowanymi przez pychę, próżność, ludzkie ambicje, zadowolenie samym sobą. Tajemnica wcielenia nie przemówi do tych, którzy żywią ambicje prometejskie i demiurgiczne.
Każdy pagórek ma być zrównany, a każda dolina ma zostać wypełniona. Z jakiego „dołka” trzeba wyciągnąć człowieka? Nie może on zamknąć się w jaskiniach swego strachu, ukryć się w kryjówkach swojej obojętności, ograniczyć się do swego sceptycyzmu, nie może poddać się swemu zmęczeniu, swojej bezsilności. Nie może już wybierać na swoje mieszkanie niskości swego życia wegetatywnego lub zwierzęcego. Musi wejść na drogę wyrzeczenia. Musi opuścić wszystkie te meandry, osiągnąć pewność bycia i skonsolidować podejmowane wysiłki. Musi przestać bać się siebie, innych, Boga; nie może już szukać ciemności dających pozorny spokój, ale żyć w pełnym świetle. Musi stanąć na pozycji prawdy pokory, która pozwala człowiekowi mieć nadzieję w Bogu, nawet wtedy gdy traci nadzieję w stosunku do siebie samego, aby w końcu na nowo złożyć nadzieję w sobie. Wtedy dostrzeże w głosie bożonarodzeniowych kolęd brzmienie autentycznej słodyczy, tkliwości i przyjaźni, a w końcu wielkość swojego przeznaczenia, która uchroni go przed smutkiem, lękiem i buntem.
Tylko serce wielkoduszne i pokorne może zobaczyć zwrócone bezpośrednio do siebie spokojne, łagodne i życzliwe oblicze Jezusa Chrystusa.
Stało się coś niewiarygodnego i niepojętego. Wieczny, Niezmienny, Absolutny – Ten, którego nie można nawet wypowiedzieć Imienia, który zamieszkuje światłość niedostępną, Pan Bóg zastępów, Ten, który czyni z błyskawic i grzmotów swoich rzeczników, zakochał się i – jak z zachwytem mówi św. Augustyn – oszalał z miłości do stworzenia ludzkiego. Nie tylko okazał litość i miłosierdzie, zbawiając ludzi z wysokości swojego Majestatu, który może wszystko uczynić jednym aktem swojej woli, ale zechciał stać się podobny do ludzi, by żyć z nimi w przyjaźni – Człowiek pośród ludzi. Gdy więc w Boże Narodzenie w wyznaniu wiary wypowiada się słowa: „I stał się człowiekiem…”, Kościół każe z głęboką czcią i podziwem przyklęknąć, widząc w tym jedyny gest, który jakoś odpowiada przeżywanemu wydarzeniu.
Wieczny wszedł w dzieje. Aby Go poznać, nie wystarczy już badanie tajemnic stworzenia za pośrednictwem filozofii i metafizyki, czy nawet wejście w „ciemną noc” znaną mistykom – jest konieczne także przypomnienie sobie cesarza rzymskiego, za którego dokonało się to wydarzenie, skorumpowanych ówczesnych urzędników kolonialnych, całkiem zwyczajnych ludzi, którzy są wspominani przez Ewangelistów, jak choćby pasterzy.
Gdy człowiek zaczyna jakoś chwytać to, co oznacza tajemnica Bożego Narodzenia, ogarnia go zdumienie i pewien rodzaj niewiary, który może pojawić się tylko u wierzącego. Czy jest możliwe, aby człowiek, zaniedbany i opuszczony przez innych ludzi, tak często lekceważony i poniewierany, na którego nikt nie zwraca uwagi, mógł być dla Stwórcy przyjacielem? Czy można próbować zrozumieć to wydarzenie w świetle jakiejś ludzkiej logiki?
Nie wystarczy jednak, aby Bóg przyszedł do nas w swojej tkliwości i w swoim majestacie. Nie jest możliwe, aby człowiek zdołał się przygotować na to przyjście, odwołując się do swoich ubogich zdolności duchowych i etycznych. Trzeba, aby sam Bóg przygotował w człowieku te zdolności, które pozwolą mu Boga rozpoznać i przyjąć. Dla Boga i z Bogiem oczekujemy Boga; dla Niego i z Nim stajemy się zdolni Go rozpoznać; dla Niego i z Nim możemy Go zatrzymać. On daje nam łaskę, abyśmy Jego łaski dobrze używali. Wszystko jest łaską. Jest łaską odzyskanie po tylu niepowodzeniach poczucia radości i zwycięstwa, które pozwolą odrzucić tendencję do poddawania się, która jak wilgotna i zimna mgła przeniknęła aż do naszych kości. Trzeba łaski Bożej, aby zrozumieć, że nie ma więcej nienawiści w grzechu niż zdolności miłości w Bogu; że nie ma więcej destrukcyjnej siły w naszej woli niż mocy zbawczej w inicjatywie Bożej. Świętość nie jest niemożliwa; zgoda nie jest niemożliwa; nie jest niemożliwe przebaczenie, radość, prawda.
Jest konieczne, aby wspaniałe tchnienie nadziei wychodzące z głębi Bożych zabrzmiało jak hejnał w tym ciemnym i milczącym miejscu.
Człowiek musi wyjść z krainy mitów, który wytworzyła jego fantazja. Jak może oczekiwać Boga, jeśli żyje poza sobą, gdy Bóg idzie do niego? Aby przyjąć Go, człowiek musi być w sobie, a nie poza sobą, gdyż Bóg nie kocha mitów, które stworzył człowiek, ale kocha samego człowieka.
Gdy człowiek wychodzi z pielęgnowanych przez siebie zastrzeżeń i rezygnuje ze swojej fałszywej wielkości, nie jest już wspaniałą górą, ani przerażającą przepaścią. Oczywiście, widzi, że jest slaby i ubogi, ale nigdy opuszczony; widzi, że jest zepsuty, ale zawsze otwarty na uświęcenie; widzi, że jest sam, ale ta samotność nie jest przeszkodą dla tego, który zechciał wyjść mu naprzeciw.
Dlaczego jednak w Ewangelii czytamy te rady ascetyczne w kontekście nawiązującym do ludzi, którzy mają znaczenie tylko historyczne? Dlaczego Ewangelista przekazał nam te konkrety historyczne dotyczące postaci, które interesują bardziej historię polityczną niż życie wewnętrzne? Aby uchwycić orędzie bożonarodzeniowe, człowiek musi raz na zawsze porzucić wszelkie mity – mity pocieszające i chwalebne. Człowiek nie jest przebóstwiany lub uspokajany przez swoją wyobraźnię, ale ona go niszczy i wydziedzicza. Mit nie pociesza człowieka, ale go usypia i paraliżuje. Życie religijne i moralne nie jest przeżywane w śnie, w wyobraźni, a nawet w intelekcie, ale w prostej i konkretnej rzeczywistości. Kto boi się konkretnej rzeczywistości, kto nie umie zaakceptować rzeczywistości, w której żyje, nie będzie mógł zaakceptować Boga. Przyjście Chrystusa nie jest wielkim i wspaniałym mitem, ale rzeczywistością, która wpisuje się w kontekst historyczny i polityczny.
Wcielenie i odkupienie nie jest ideologią, nie jest mitem lub metafizyką, nie jest mirażem wywołanym przez pragnienie wewnętrzne, ale jest Faktem… Prawie nie dziwimy się już, że Absolutny i Wieczny wchodzi w ludzkie dzieje, że to, co niezmienne, wnika w bieg tego, co zmienne i ulotne; że Wszechmogący, obecny we wszystkich sercach, we wszystkich czasach i wszystkich miejscach, wpisuje się w określony czas i w dobrze określony zakątek ziemi. Ten, którego nie mogą objąć niebiosa, zostaje owinięty w pieluszki. „Ten, Który Jest”, nie może być poznany inaczej, jak tylko przy równoczesnym wspomnieniu cesarza Tyberiusza.
Gdy antropomorficzne mity mieszają życie bogów i dzieje ludzi, rzeczywistości ludzkie tracą swoją realność, stając się przypowieściami i symbolami; bóstwo w swojej czystej istocie boskiej staje się mętną wodą, by stać się jakby snem, podczas gdy w tajemnicy wcielenia niezmierzona rzeczywistość Boża nawiązuje zażyłość z ograniczoną rzeczywistością ludzką, nie degradując boskości ani nie burząc rzeczywistości ludzkiej.
Tak więc, podczas gdy okrutny Tyberiusz na Capri prowadził obsceniczne życie, gdy Poncjusz Piłat pełnił funkcję twardego urzędnika kolonialnego, gdy mierny król żydowski oddawał się uciechom na swoim dworze, w życiu politycznym i militarnym na prowincji pozbawionej wszelkiego znaczenia politycznego, wojskowego, kulturowego, ekonomicznego, dokonało się wydarzenie, któremu zawdzięczamy przewrót w dziejach ludzkości.
Ludzie nie muszą już wynosić się w oparciu o swoje absurdalne dążenia. Mają pozostać tam, gdzie są, gdyż Bóg nie dosięgnie ich tam, gdzie zmierzają ich sny. Człowiek, który żyje poza sobą i daleko od siebie, nie będzie tam, gdzie Bóg przychodzi, skoro Bóg przychodzi tam, gdzie on rzeczywiście jest.
Człowiek nie może poniżać się i oddalać się do siebie, gdyż Bóg chce go nawiedzić jako konkretnego człowieka i nawiedzić go w nim samym. Każdy musi prosto i pokornie odnaleźć siebie, zejść w siebie i tylko w tym ciemnym i milczącym miejscu dokona się nadzwyczajne spotkanie – spotkanie z Bogiem, który dla nas i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem.
Ks. Janusz Królikowski