Tekstów o nieudanym życiu, nieudanych przyjaźniach, nieudanych małżeństwach i o tym, że generalnie jest do d... (choć miało być i powinno być zupełnie inaczej) powstają setki tygodniowo. Jeden z nich za sprawą Małgorzaty Warsickiej przeniesiono na scenę underground tarnowskiego teatru. Mowa o sztuce „Jakobi i Leidental” Hanocha Levina.
Oczywiście, że to znamy – któregoś wieczoru pan w coraz bardziej średnim wieku dochodzi do wniosku, że musi wszystko w swoim życiu zmienić, znaleźć nowe towarzystwo, może się zakochać, może ożenić, rozpocząć wszystko od nowa. Oczywiście, że panu w coraz bardziej średnim wieku się nie uda, a coraz bardziej żałosne próby życia pełnią życia do pewnego momentu mogą nawet śmieszyć, ale tylko do pewnego. Pozostaje więc pogodzić się z porażką, wrócić grzecznie do punktu wyjścia i poczekać. Może do następnego razu – może za kilka lat? Nadzieja umiera ostatnia.
Można powiedzieć, że o tym to jest, ale też może o czymś zupełnie innym. Bo na historii opowiedzianej przez Levina każdy może sobie nabudować tyle pięter, ile wyobraźnia i doświadczenie pozwoli. Może o odwiecznej nadziei na lepsze życie, może o tym, że najpiękniejsze są chwile naszych klęsk, może o tym, że nie każdy ślubny prezent warto przyjąć, może o konieczności budowania relacji z ludźmi, może o tym, że nic nie jest tak piękne jak się na początku wydaje, a może o tym, kto zabił? Idźcie (do teatru) i wymyślajcie.
Jeśli teatr ma zabrać widzowi kilkadziesiąt minut z jego życia, to musi się z tego faktu wytłumaczyć. I według mojej subiektywnej opinii, twórcy tarnowskiego przedstawienia są wytłumaczeni. Matylda Baczyńska, Jerzy Pal, Bartosz Woźny, Małgorzata Warsicka et consortes opowiadają tę historię ze smakiem, dystansem, a jeśli używają czasem grubych kresek to właśnie tam, gdzie to uzasadnione.
Ponieważ żyjemy w epoce „teatru nazdziwianego” więc przyjmuję do wiadomości, że bardzo jest awangardowo, a może nawet postmodernistycznie par excellence, gdy śpiewający aktor śpiewa pół słowa, a drugie pół słyszymy z głośnika. Przyjmuję do wiadomości, ale informuję, że spokojnie mógłbym się bez tego obejść.
A poza tym szczerze polecam.
Piotr Filip