Najnowszą premierę tarnowskiego teatru, zaprezentowaną 19 września „Reprodukcję,” przyjąłem z mieszanymi uczuciami, co nie zmienia faktu, że niektóry sceny i postacie zrobiły iście kosmiczne wrażenie.
Na dachu tarnowskiego teatru efektownym pojazdem lądują Obcy. Lądują właśnie tu, bo przed 25 laty jeden z nich z pomocą sobie tylko znanych zabiegów spłodził w Tarnowie syna i teraz chce go odnaleźć. Widać wyrzuty sumienia wywoływane kiepskim pełnieniem roli ojca to uczucie międzygalaktyczne i przypisane każdej cywilizacji.
W poszukiwaniu dość zaawansowanego już wiekowo dzidziusia, Obcy wędrują po mieście, ciężko pracują na ciężkiego kaca, wręczają zakamuflowaną łapówkę i próbują zapanować nad umysłami mieszkańców. Dochodzą wreszcie do słusznego wniosku, że najlepszym dla nich miejscem będzie siedziba teatru.
Ich tropem podąża tajemniczy i kompletnie zwariowany detektyw – artysta oraz bardzo współczesna, spragniona wszelakich tragedii i sensacji młoda dziennikarka. Spektaklu nie zamierzam tu opowiadać, streszczać ani opisywać. Po pierwsze dlatego, że można go obejrzeć na dużej scenie tarnowskiego teatru i bez sensu byłoby zdradzać szczegóły. Po drugie dlatego, że sam do końca nie jestem pewny, co o nim myśleć.
Trochę straszna, trochę śmieszna, a trochę nijaka intryga z przyszłości. Miało być o Tarnowie - jest o Tarnowie, miało być o teatrze – jest o teatrze, miało być o UFO – jest o UFO. Miała być komedia – momentami jest komedia, momentami nie. Raczej science fiction w teatralnym wydaniu z wykorzystaniem coraz chętniej używanych przez reżyserów projekcji na ekranach. Zabieg denerwujący, choć czasami uzasadniony. W przypadku „Reprodukcji” raczej uzasadniony.
Przez scenę przewijają się postaci znane z dziesiątków teatralnych sztuk. „Blondynka” - dziennikarka, choć właściwie jedyne co łączy ją z dziennikarstwem to fakt, że czasami trzyma w ręku mikrofon. Artysta dramatyczny, który nie tylko na scenie, ale i w życiu ma masę dramatycznych problemów. Facet, który zaczyna cokolwiek myśleć dopiero jak wypije, czy wreszcie także nieco „mądra inaczej” dyrektorka poważnej instytucji, której nie wiadomo dlaczego powierzono jakiekolwiek kierownicze stanowisko. Przynajmniej dla kilku scen warto pójść do teatru, bo choć w niektórych chwilach można kręcić nosem, ale z teatrem mamy do czynienia na pewno. Opowieść Ewy Sąsiedek o twardości i miękkości d...y w zawodzie aktora (aktorki) zachwyt wzbudza. Podobnie jak protest-song w wykonaniu Mariusza Szaforza z akompaniamentem wykonawcy. Zabawnie jest, gdy okazuje się, że nie brakuje chętnych do bycia dzieckiem kosmity i kiedy Ireneusz Pastuszak opowiada o ciężkim losie mężczyzny mającego dwie kochanki.
A Bogusławie Podstolskiej-Kras należy rychło powierzyć jakieś dyrektorskie stanowisko, bo sądząc z tego co pokazała w „Reproducji”, poradzi sobie z nim i jego otoczeniem znakomicie.
Ten spektakl może być jeszcze bardziej interesujący, w miarę jak zostanie oswojony przez aktorów. Czego sobie i Państwu życzę.
Piotr Filip