Stuck Mojo – Southern Born Killers, 2008
Stuck Mojo to zespół, który już dawno uplasował się na metalowej scenie, choć nigdy nie dane mu było podbić rynku na wielką skalę. Z jednej strony można się dziwić, bo zarówno instrumentalnie jak wokalnie nie odbiegają od konkurencji, ale wiadomo, że jeśli Wielki Brat w postaci amerykańskich mediów będzie stał za plecami, każdemu będzie łatwiej. Ale Stuck Mojo nie jest typowym zespołem. Szczególnie jeśli chodzi o tematy ich piosenek. Prosto w twarz wykrzykują oskarżenia przeciw czerpiącym zyski i wykorzystującym naiwność wiernym pastorom, z aprobatą wypowiadają się o posiadaczach broni palnej i bez ogródek deklarują chęć eliminacji każdego, kto chodzi w turbanie i jest przeciwnikiem ich zamorskiej „krainy wolności”. Być może nie każdemu się to w Stanach podoba, więc na wszelki wypadek potencjalni patroni i sponsorzy siedzą cicho.
Ostatnia płyta Stuck Mojo to próba wyrażenia swojej amerykańskości, przywiązania do korzeni i udowodnienia, że trzeba wspierać „chłopców w mundurach” w ich międzynarodowej „krucjacie” przeciwko złu, które jest, jak powszechnie wiadomo, wszędzie, prócz USA.
Muzycznie płyta jest bardzo gitarowa, więc w tej kwestii nic się w Stuck Mojo nie zmieniło. Gitarzysta/wokalista
Rich Ward pokazuje wyśmienitą formę (jest on zresztą uznanym „wioślarzem” w branży, wychwalanym między innymi przez zmarłego jakiś czas temu metalowego wirtuoza
Dimebaga Darrella) charakterystyczne, przesterowane, dynamiczne riffy okraszone są bogato solówkami i melodyjkami sprawiając, że przyjemnie słucha się rapującego wokalu głównego głosu SM, czyli
Lorda Nelsona, czarnoskórego rapera, którego inspiracjami są między innymi Run DMC i Public Enemy. Tworzy to wszystko dość oryginalną mieszankę ni to metalu, ni rapu, ale dającą kopa i budującą napięcie.
Album otwiera wizytówka zespołu czyli utwór „I’m American”. Jeśli wierzyć ich słowom, nie chcieliby nigdy nigdzie indziej być niż w Ameryce, gdzie ludzie są wprawdzie podzieleni problemami, ale ostatecznie powinni stanąć ramię w ramię i być dumni ze swojego kraju (nic nowego, ziewam).
Dalej członkowie zespołu ujawniają więcej szczegółów odnośnie swojej tożsamości. W „Southern Born Killers” już nie wystarcza im być Amerykanami. Tutaj precyzują, że są Amerykanami z południa, czyli prawdziwymi, twardymi ziomalami z Alabamy, którzy potrafią nawet pluć tak jak profesjonalni bejsboliści. Na szczęście potrafią też grać, bo pluciem raczej nikomu nie zaimponują. W tym utworze pojawia się pod koniec żeński chórek dodając do całości niepowtarzalnego muzycznego smaczku.
Na uwagę zasługuje także kawałek „The Sky is Falling”, będący swoistym proroctwem o nadchodzącym ku naszej planecie kataklizmie, zagładzie, czy innej katastrofie. Jak wódz galijskiej wioski w Asteriksie, pan Ward boi się, że wkrótce niebo zwali mu się na głowę i nie zostanie nic prócz szaleńczej chęci przeżycia. Można w to proroctwo wierzyć, lub nie, ale słucha się go fajnie. Frontman zespołu jest fachowcem od ładnych, melodyjnych refrenów, nawet cokolwiek apokaliptycznych.
Dalej muzycy rozprawiają się ze sztucznymi metalowymi gwiazdami jednego przeboju nie zostawiając na nich suchej nitki. W szybkim „Metal Is Dead”, za pomocą egzotycznie wschodnio brzmiącego „Open Season” zapowiadają krwawą strzelaną rozprawę z propagatorami Dżihadu, którzy gdy tylko pojawią się na podwórku, dostaną kulkę, bo gdy jest pokój to panowie ze Stuck Mojo są pokojowo nastawieni, ale jak wojna, to na całego. Nawet za pomocą solówki na gitarze.
Wyjątkowym utworem, nieco zmieniającym apokaliptyczno-patriotyczny ton reszty jest spokojna balladka „Yoko” opowiadająca (nierzadko w dość brzydkich słowach) o kobietach, przez które faceci się zmieniają w pantoflarzy i potrafią opuścić największy zespół na świecie (brzmi znajomo), oraz zdradzają biedaczków z innymi kumplami z kapeli. Lekko frustrująca sprawa.
Płytę Southern Born Killers polecam nie tylko fanom Stuck Mojo, ale wszystkim, którzy lubią mieszanki muzyczne, łączenie soczystego gitarowego grania z rapowanym kaznodziejstwem przeplatanym śpiewanymi refrenami (i nie jest to klon w postaci Linkin Park, ale kawał muzyki w dobrze rozpoznawalnym stylu). Jak się okazuje pierwszą wersję tej płyty muzycy wydali własnym kosztem, przeżywając lekki kryzys w karierze, ale jej reedycja udowadnia, że ktoś jednak zdecydował się zainwestować w Stuck Mojo. Mało znany, mało grany zespół trzymający się swojego zdania i swojego muzycznego nurtu. Choćby za to należy im się docenienie.
Adrian Bogacz
06.08.2009