Rozmowa z Mirosławem Banachem, członkiem zarządu Małopolskiej Organizacji Turystycznej
Kandyduje Pan do Sejmiku Województwa Małopolskiego. Co jest atutem w tych wyborach, dlaczego mieszkańcy mieliby akurat na Pana głosować?
Ogromne doświadczenie i wiedza na temat regionu. 12 lat prowadziłem własną firmę, 12 lat pracowałem w tarnowskim starostwie, pracowałem w Klikowskiej Ostoi Polskich Koni, a obecnie w Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, która ma osiągnięcia jeśli chodzi o rozwój i wspieranie działalności różnych firm. Trzecią kadencję jestem także członkiem zarządu Małopolskiej Organizacji Turystycznej. Prowadzę także własną firmę.
Czy zatem to turystyka będzie Pana tematem zainteresowania?
Nie lekceważyłbym turystki, bo to dzisiaj jedna z najprężniej rozwijających się gałęzi usług i dla wielu społeczności lokalnych koło zamachowe rozwoju. My natomiast, w subregionie tarnowskim, możemy pochwalić się sporym potencjałem i kolejnymi zmarnowanymi szansami. Co z tego, że zbudujemy jeszcze jeden chodnik, czy nową nakładkę asfaltowa, jeśli za tym nie idzie rozwój subregionu. Kiedy słyszę wójta, burmistrza czy prezydenta opowiadających o tym, czego dokonali, to chcę tylko przypomnieć, że oni tego nie robią za własne pieniądze, tylko mieszkańców. I dobrze byłoby realizować takie zadania, które będą pożyteczne, skuteczne i takie za którymi idą nowe miejsca pracy, powstają nowe firmy i ludziom żyje się lepiej.
A wracając do turystyki - czy bliskość Krakowa jest w tym przypadku atutem, czy zagrożeniem?
Zdecydowanie atutem. Bierzemy udział w kilkunastu najważniejszych targach turystycznych w Europie, corocznie organizujemy wizyty studyjne dla kilkudziesięciu tour-operatorów z całego świata zainteresowanych terenem Małopolski. Podkreślam – Małopolski, gdyż Kraków to już jest dla nich za mało. Przyjeżdżają tu i chcą również zobaczyć coś innego oprócz Krakowa. Dlatego chcemy, za pośrednictwem MOT, pokazać wyjątkowe miejsca w Małopolsce, których gdzie indziej nie znajdziemy. Świetnym przykładem jest tutaj Zalipie, które po okresie skutecznej promocji przyciąga coraz więcej turystów w zdecydowanej większości zagranicznych, którzy przyjeżdżają szukać miejsc osobliwych. A jest takich miejsc setki.
Częstym problemem jest dojazd?
Przede wszystkim należy budować takie oferty, które sprawią, że turyści przynajmniej jedną dobę zatrzymają się w naszym subregionie tarnowskim, skorzystają z noclegu, posiłku, kupią pamiątkę itd. Jeżeli turysta przyjeżdża na godzinę, dwie i opuszcza teren, to ponosimy realne straty. Jeszcze niedawno turyści rzeczywiście nie zapuszczali się w nasz region, bo droga E4 skutecznie ich do tego zniechęcała - nikt nie poświęci czterech godzin na dojazd do Tarnowa. Dziś, dzięki autostradzie, sytuacja wygląda inaczej. I jest wiele takich miejsc, które możemy skutecznie promować i oferować turystom.
Wszystko to jednak wymaga czasu i sporych nakładów
Oczywiście, nic nie zrobi się samo, szybko i nagle. Odkąd Małopolska Organizacja Turystyczna rozpoczęła promocję regionu na targach w całej Europie, rozpoczęła certyfikowanie restauracji i hoteli, liczba turystów w Małopolsce rośnie. Polska to już nie jest trzeci świat jak nas postrzegano przed 2004 rokiem, ale Europa. Dziś w Krakowie trudno usłyszeć w restauracji, czy na rynku język polski bo tylu mamy gości z całego świata. Ale by to osiągnąć trzeba było zapraszać touroperatorów z całej Europy - Włoch, Anglii, Hiszpanii, Portugalii, Austrii, Niemiec, pokazać im nasze hotele, restauracje i ciekawe miejsca. A oni naszą ofertę sprzedają później swoim klientom.
A za turystami, rozumiem, pojawiają się inwestorzy – nie tylko w branży turystycznej?
Owszem, ale należy tworzyć dla nich warunki. To system naczyń połączonych, o którym mógłbym mówić godzinami. Pomysł na Pojezierze Tarnowskie był moim pomysłem, gdyż liczne zbiorniki pożwirowe aż się prosiły o zagospodarowanie. Problem tylko w tym, że żadna gmina nie jest obecnie ich właścicielem. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Samorządy lokalne chwalą się przecież realizowanymi inwestycjami
Inwestycje mają sens wówczas, kiedy dają nowe miejsca pracy, kreują nowe firmy. Często w tym miejscu podaję przykład, jak wielki wpływ na rozwój społeczno-gospodarczy ma to, czy gmina, wójt, burmistrz, prezydent widzi problemy młodych rodziców i umie otoczyć opieką najmłodszych mieszkańców. Rodzice tych najmłodszych dzieci już wtedy decydują, czy to jest dla nich przyjazne miejsce; czy jest żłobek, przedszkole, plac zabaw itd... Jeżeli muszą przerwać pracę, muszą iść na kilkuletnie urlopy wychowawcze czy nie są w stanie rozwiązać sprawy opieki nad swoim dzieckiem w danej gminie, to decydują się na wyjazd, a lokalna społeczność traci młodych ludzi.
Jaka jest zatem recepta na rozwój?
Najlepszą jest ściągnięcie dużej firmy, najlepiej światowego koncernu. A wokół niego będzie budował się wianuszek dostawców, kooperantów, firm transportowych, urządzeń, maszyn, ludzi i mieszkań. Oczywiście trzeba w to włożyć ogromną ilość pracy. Konkurencja jest bardzo duża. Ale są też dobre praktyki i przykłady z których można i należy korzystać.
Na zakończenie, jak podoba się panu dobiegającą już końca kampania samorządową?
To dziwna kampania, mówiąc eufemistycznie. Pewno Donald Tramp wydał podobną kwotę na jednego wyborcę w USA. Teoretycznie każdy kandydat ma pewien limit wydatków. Każdy o tych limitach wie, Państwowa Komisja Wyborcza także, ale niektórzy uznali, że ich ordynacja wyborcza nie obowiązuje. Kiedy widzę kampanię wartą powiedzmy sto tysięcy złotych, to zastanawiam się, jak się to ma do limitu wielkości kilku tysięcy złotych. Nie wiem, jak to ktoś rozliczy i jak rozpisze. Wydaje się to nierealne. Ponieważ nigdy nie łamałem prawa w tak bezczelny sposób bo jestem państwowcem z krwi i kości, pewne rzeczy nie mieszczą mi się w głowie. Nie lubię przekrętów, nie lubię bezprawia, nie lubię kiedy prawo nie jest szanowane. Dlatego ciągle wierzę że można to robić normalnie i uczciwie.
Dziękuję za rozmowę