Perypetie kochanków, zamiany ról, walka o uczucia, szaleńcze pomysły, aktorskie transformacje i doniosłość słowa. Wszystko to jest w najnowszym spektaklu tarnowskiego teatru, przygotowanym, jak najsłuszniej, na inaugurację Talii. „Księżniczka na opak wywrócona”, dramat Calderóna w znakomitej imitacji Jarosława Marka Rymkiewicza, to typowa komedia omyłek, w bardzo zgrabnym wydaniu tarnowskich aktorów.
Diana kocha Roberto, Roberto kocha Dianę. O rękę Diany stara się jednak Fisberto, a w Roberto zakochana jest Flora. W dodatku pod Dianę podszywa się wieśniaczka Gileta, a prawdziwa Diana zmuszona jest odgrywać służącą swej nieokrzesanej pani. Tak, w ogromnym skrócie, wygląda fabuła „Księżniczki na opak wywróconej”, najnowszego spektaklu tarnowskiego teatru. Akcja zmienia się jak w kalejdoskopie i z czasem wydaje się, że nie tylko postaci grane przez aktorów nie bardzo wiedzą, kto jest kim, ale także widzowie.
Reżyserujący spektakl Marcin Hycnar na szczęście niczego nie udziwnił. Zachował formę spektaklu nawiązującą do barwnej epoki wędrownego teatru jarmarcznego, w którym wszyscy członkowie artystycznej trupy zajmują się wszystkim na oczach publiczności, zmusił aktorów do szalonego tempa, ale jednocześnie pozwolił wybrzmieć kwiecistym dialogom podszytym gdzieniegdzie rubasznym erotyzmem. Równocześnie pozwolił zajrzeć do teatru „od kuchni” pokazując, jak sami aktorzy dwoją się i troją, by mimo przeciwności doprowadzić spektakl do szczęśliwego finału.
Z pozycji widza przedstawienie ogląda się bardzo miło. Z pozycji aktorów nie jest zapewne ani lekkie, ani łatwe. Ale za to na pewno przyjemne, bo przyjemność z kręcenia się na diabelskim młynie scenicznych wypadków widać gołym okiem. Spektakl ma szaleńcze tempo. Niemal bez przerwy coś się dzieje, aktorzy nie tylko chodzą, skaczą i biegają, ale nawet... galopują konno. A bez konia nie jest to proste.
Ale mimo tego pozornego chaosu, tekst pięknie wybrzmiewa, akcja jest klarowna, a widownia bawi się przednio.
Napisany blisko cztery wieki temu dramat Calderóna w znakomitej imitacji Jarosława Marka Rymkiewicza to jednak nie tylko szalona komedia omyłek. Na jedną, krótką chwilę następuje bowiem zwolnienie akcji. Przywrócona swojemu właściwemu wcieleniu Gileta (w tym wcieleniu świetna Kinga Piąty) wygłasza wtedy monolog o życiu-śnie, życiu, które przemieszane ze snem i wyobraźnią, płynie jakby omyłkowo, w zamęcie, w którym nie wiadomo już kto jest kim, a co jest czym. I ta właśnie, trwająca minutkę doniosłość słowa, trwające cały spektakl perypetie kochanków, zamiany ról, walka o uczucia, szaleńcze pomysły i aktorskie transformacje, to właśnie jest potęga teatru.
Dorota Filip