Niech żyje zazdrość
Zazdrość może być motorem życiowej aktywności. Zazdrość może być nawet twórcza. Dowodzi tego znakomicie napisana sztuka Esther Vilar pod takim właśnie tytułem - „Zazdrość”. W Tarnowie mogliśmy ją obejrzeć za sprawą żeńskiej ekipy złożonej z tłumaczki Bożeny Intrator, reżyserki Moniki Powalisz, autorki scenografii Olgi Mokrzyckiej, kostiumów Agnieszki Orlińskiej i wreszcie trzech aktorek – Joanny Żółkowskiej, Anny Kózki oraz Katarzyny Taracińskiej – Badury.
Sztuka
Esther Vilar „Zazdrość” znana jest bodaj na całym świecie, również w Polsce była już prezentowana niejednokrotnie. I słusznie, bo to komedia uniwersalna, zabawna i ponadczasowa.
Ustawiona życiowo, choć już nie pierwszej młodości prawniczka Helen zostaje poinformowana o romansie męża z młodszą od siebie kobietą. Informację przekazuje sama „następczyni” w formie listu. Panie zaczynają ze sobą korespondować, a o tym co piszą dowiadujemy się w teatrze z ich monologów, gdy czytają przesyłane sobie listy. Nie ma sensu tego streszczać, trzeba usłyszeć te tony uszczypliwości, ironii i złośliwości, jakich sobie nie żałują.
Kiedy wydaje się, że niewiele nowego mają już sobie do powiedzenia pojawia się kolejna bohaterka – młoda studentka, do której przeprowadza się z kolei nasz wciąż poszukujący nowej drogi życia bohater.
W tym przedstawieniu właściwie nic się nie „dzieje”, o wszystkim się jedynie „opowiada”. Panie mówią – osobno, wspólnie, ripostują, polemizują, licytują się i nic ponad to. Ale to w zupełności wystarcza, abyśmy znaleźli się w świecie bohaterek wygłaszających refleksyjne tezy na temat młodości, starości, relacji damsko – męskich i kłopotów z tymi relacjami.
Na końcu dowiadujemy się, że zazdrość jest dużo więcej warta w życiu niż miłość. Ale to już niech każdy przyjmie lub nie na własną odpowiedzialność.
17.10.2009