Dzień babci
Nikt nie wie, ile lat ma Leokadia. Nie wie tego nawet ona sama. Mówią do niej Leokadio, ciociu Kadio, a najczęściej po prostu babciu. Babcia lubi oglądać zachody słońca i czekać na księżyc i gwiazdy. - księżyc jest kobietą - mówi - pełną i zaokrągloną, albo chudą i bladą. Leokadia opowiada czasem historie ze swojego życia, tajemniczego i pełnego niedomówień. Opowiada z najdrobniejszymi szczegółami, tak, że wydają się prawdziwe i klarowne, choć nie pamięta jaka właśnie jest pora roku, co przed chwilą jadła i jak mają na imię otaczający ją ludzie. Ale gdy opowiada te historie, na jej twarzy maluje się spokój, a spojrzenie pełne jest rozmarzenia. Co jakiś czas wspomina o obrazie dawno temu widzianym w wielkim domu. To portret, którego twarz przez te wszystkie lata wydaje jej się znajoma. Pytana o ten dom i obraz milknie udając, że nie słyszy, albo zmienia temat. Czasami opowiada o mężczyźnie, wielkiej miłości swojego życia. O dzieciach, które z nim miała i o których nic dzisiaj nie wie. I choć ma po dziś dzień inną rodzinę, płacząc wraca wspomnieniami do tej pierwszej. - Była wojna. On biegł trzymając każde z dzieci po pachą. Odwrócił się, aby mnie zawołać, ale było za późno. Kiedy ocknęłam się w gruzach, już ich nie było. Zniknęli wszyscy. I on, jedyny który mnie naprawdę kochał i moje maleństwa.
Opowiada też o balach i podróży wielkim statkiem. I o pięknych, młodych mężczyznach którzy zabiegali o jej względy zanim wybrała tego jednego. Nic dziwnego - ze starych fotografii spogląda piękna, dojrzała kobieta o o długich, gęstych, lekko falujących włosach. Jakże pociągająca musiała być dla mężczyzn jeszcze tych kilka lat wstecz, gdy była młodziutką, wkraczającą dopiero w życie dziewczyną.
Babcia od czasu do czasu opowiada te same historie o miejscach które widziała, o miastach, o mężczyznach którzy ją kochali i o tym jednym, którego kochała ona. Ale można jej słuchać w nieskończoność. Czasami, w najciekawszym momencie nagle zapada w drzemkę. Jej głowa na cienkiej pomarszczonej szyi opada na piersi. Chciałoby się wtedy wedrzeć do jej umysłu i zobaczyć to wszystko, co ona widziała, dowiedzieć się wszystkiego o czym wiedziała i zrozumieć to wszystko, co ona zrozumiała już dawno.
Czasami w nocy błądzi po domu, zapominając gdzie jest. Ale zawsze, podpierając się laską wychodzi, aby spojrzeć na zachód słońca i poczekać na księżyc. - On, tylko on towarzyszył mi przez całe życie. Chociaż bez przerwy przenosiłam się z miejsca na miejsce szukając zadowolenia, które mi umykało, zawsze był tam gdzie ja - niewidzącym wzrokiem spogląda w niebo, i w wyobraźni odchodzi daleko, w inne miejsca i czas.
Spoglądając na tą staruszkę o pomarszczonej i obwisłej twarzy, o rzadkich białych włosach, trudno znaleźć podobieństwo z boginią z fotografii. Zostały tylko oczy - ciepłe, mądre i bardzo już zmęczone.
Juliusz wygląda jak Juliusz. Surowe rysy nie pozwalają na zbytnią poufałość i budzą respekt, mimo że Juliusz z trudem wstaje, a gdy już mu się to uda, ma problemy ze złapaniem oddechu. Nikt nigdy nie próbował zdrobnić jego imienia. Juliusz zawsze był Juliuszem. Cała rodzina, mimo XXI wieku i Unii Europejskiej liczy się z jego zdaniem. Gdy Juliusz coś zarządzi, normy Unii przestają mieć znaczenie. Ale to nie dlatego, że Juliusz jest despotą. On po prostu ma rację. I nawet gdy opinia Juliusza wydaje się na pierwszy rzut oka absurdalna, z czasem okazuje się, że to jest to. Tak było od zawsze. Bo Juliusz ma intuicję. To ona całe życie umożliwiała mu celne strzały w te punkty, o których nikt nawet nie śmiał pomyśleć. Zawsze sięgał po to, co najwyżej i zawsze mu się udawało. Juliusz skończył tylko szkołę podstawową. Na dalsze kształcenie nie było pieniędzy choć całe życie kochał chemię. Robił jakieś kursy, szkolenia, ale do dzisiaj czuje niedosyt choć chemikiem - samoukiem jest po dziś dzień. W rewelacyjnie prosty sposób potrafi wytłumaczyć zawiłe chemiczne poplątania wnukom, dla których znienawidzony przedmiot staje się nagle prosty i zrozumiały. Robi to ot tak, zwyczajnie, bez znajomości tablicy Mendelejewa i wzoru na trójchlorek potasu. Czasami siada na werandzie i zapala papierosa - na tą przyjemność nawet rodzina musiała się zgodzić. Każe wtedy nalać sobie kieliszek ulubionej nalewki z aronii i wraca myślami w przeszłość. Jeśli jest w dobrym nastroju, opowiada głośno o tym jak to dawniej było. Ale bez z złośliwości i wyrzutów, sam wie, że czasy nastały diametralnie inne, niż dwadzieścia czy tym bardziej pięćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat temu. Mimo to, wydawałoby się bez emocji, mówi o dużo starszym bracie z Batalionów Chłopskich, któremu zazdrościł pięknych oficerek. O Żydach rozstrzelanych w lesie, których egzekucję oglądał jako 5-letni chłopiec ukryty za pniem drzewa, o późniejszych wyjazdach na obozy pracy dla socjalistycznej ojczyzny, obozy które zaowocowały jego wielką miłością do innej ich uczestniczki. To na jej grób, mimo wieku, pogody i innych przeciwności losu, od lat regularnie przybywa. Jedyna miłość, która kierowała jego sercem i warunkowała to, to co robi, odeszła zanim zdołał to sobie uzmysłowić. Kochał i mówił, że kocha, ale dopiero jej brak, jej niemożliwość pojawienia się się jutro, pojutrze, za tydzień, uzmysłowiła mu, jak bardzo kochał i jak bardzo za nią tęskni. Nigdy tego nie mówił, nie skarżył się i nie rozpaczał. Ale dzisiaj ciągle powtarza - pieniądze to bzdura. Bez pieniędzy można być, a nawet chyba jest się dużo bardziej szczęśliwym niż z nimi . Najważniejsze, to mieć kogoś.
Dzisiaj babcie i dziadkowie są bardzo różni. Są jak Leokadia i Juliusz, ale są też wciąż jeszcze młodzi, pełni energii, zajęci, zapracowani. Ale dla wnuków zawsze znajdą czas, cierpliwość, zrozumienie, to wszystko, czego brakuje najczęściej rodzicom. Jakże często tych ostatnich, wiecznie zabieganych, zagonionych, wybawiają z opresji odbierając malucha z przedszkola, ze szkoły. Jakże często są ostatnią deską ratunku, gdy nagle trzeba wyjść, wyjechać, wrócić później. U babci zawsze jest coś dobrego i zawsze jest dobrze. A dziadek z niepojętą cierpliwością potrafi godzinami odpowiadać na najbardziej nawet zawiłe pytania. Dlatego Dzień Babci i Dziadka jest w pełni uzasadniony. Pamiętajmy o nim i o nich. I to wcale nie musi być żaden z drogich, reklamowanych od dawna prezentów. Wystarczy ot, drobiazg - róża, czekoladki, czy po prostu własnoręcznie przez wnusia wykonana laurka. Tak mało, a tak wiele dać może radości. Pielęgnujmy tą wielką i bezwarunkową miłość, mądrość i cierpliwość. I uczmy tego nasze dzieci, by moment gdy docenią te wielkie serca, nie nadszedł zbyt późno.
28.01.2010