Święto Zmarłych cieszy się w Polsce wyjątkową popularnością. Jednak mało kto, stając przy grobach bliskich i zapalając znicz zdaje sobie sprawę, że wypełnia rytuał o wielowiekowej tradycji i że kiedyś ten ogień miał pomóc odnaleźć drogę wędrującym duszom.
Na dwa pierwsze listopadowe dni przypadają dwa wyjątkowe święta – Święto Zmarłych i Dzień Zaduszny. Od wielu lat w Polsce najważniejsze jest to pierwsze i wiele osób przemierza setki kilometrów, by tego właśnie dnia stanąć przy grobach bliskich. A tak naprawdę 1 listopada, czyli uroczystość Wszystkich Świętych, powstała z inicjatywy papieża Grzegorza IV w 835 roku, z myślą o rzeszy anonimowych męczenników, o których nikt nigdzie nie wspomina.
Obrzęd Zaduszek zrodził się później, w 988 roku, a święto ostatecznie zatwierdził dziesięć lat później papież Sylwester II. Kościół nie miał wyjścia. W jakiś sposób musiał usankcjonować od dawna praktykowane, pogańskie zwyczaje związane ze zmarłymi i nadać im charakter chrześcijański. Dzień Zaduszny miał być świadectwem pamięci o bliskich, którzy odeszli na zawsze. I to właśnie ten dzień dedykowany jest wspomnieniom o krewnych, przyjaciołach, znajomych i refleksji nad przemijaniem i nieuchronnością śmierci.
Kult zmarłych w każdej kulturze korzeniami sięga bardzo głęboko i w Polsce bardzo długo można było obserwować echa prastarych zwyczajów. Jeszcze w XIX wieku rzucano na mogiły świeżo ułamane gałązki, będące echem dorzucania drewna podczas pogańskiego obrzędu palenia zwłok.
Istotę obrzędów zaduszkowych stanowiły przez całe wieki dwa elementy – karmienie dusz i palenie ogni. Gdy w 1274 roku Kościół ogłosił dogmat o istnieniu czyśćca, wierni musieli jakoś usystematyzować hierarchię na tamtym świecie. Z czasem przybywało więc opowieści o losach nieszczęsnych dusz, ich mękach i błędnych wędrówkach w ramach pokuty. Duszom trzeba było pomóc. Z czasem wykształcił się więc cały system wierzeń w magiczne czynności, które podjęte przez żywych, miały pomóc zmarłym. Szczególnego znaczenia nabrał Dzień Zmarłych i przekonanie, że w tym właśnie dniu zmarli szczególnie pragną kontaktu ze światem żywych. Aby zbłąkanym duszom łatwiej było trafić do domu, na rozstajach dróg rozpalano wtedy ogniska, a nieco późnej zwyczaj ten przeniesiono w pobliże grobów lub też palono ogień bezpośrednio na grobach. Pobrzmiewa w tym stara, prehistoryczna symbolika ognia i jego funkcji opiekuńczych i ożywiających. Pozostałością tego zwyczaju są zapalane dzisiaj znicze – chrześciajański symbol wiary.
Bardzo długo kultywowany był zwyczaj karmienia dusz, nakazujący dzielenie się ze zmarłymi ich ulubionym jadłem. Zwyczaj przez lata ewoluował i przyjmował, w zależności od regionu, różne formy. W nocy z 1 na 2 listopada potrawy stawiano na parapetach bądź urządzano obfite uczty na samych grobach. Obrzęd ten, w szczątkowej formie zachował się jeszcze wśród Romów, podobny charakter mają też panichidy czyli nabożeństwa żałobne w kościele obrządku greckiego i prawosławnego.
Z biegiem lat obfite posiłki przybrały formę konkretnych dań, a dokładnie rzecz ujmując, pieczywa. Bardzo długo na Zaduszki pieczono specjalne „zaduszne bułki” lub małe chlebki, na lubelszczyźnie zwane powałkami, a w innych regionach peretyczkami. Były to długie wypieki, z odciśniętym na środku krzyżem. Jedna bułka przypadało jednemu zmarłemu. Często pieczono też bułki – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – personalizowane. Oprócz krzyża, pojawiał się na nich ulubiony wzór konkretnego zmarłego. Bułek zabierano na cmentarz tyle, ilu było zmarłych krewnych. Ale zabierano też tzw. bułki puste, przeznaczone dla dusz bezimiennych, o których nikt nie pamiętał. Po poświęceniu rozdawano je żebrakom, a ci odmawiali za dusze modlitwy. Puste bułki były bardzo małe i było ich bardzo dużo, tak, by każda dusza otrzymała swoją. W Polsce ten wzruszajcy skądinąd zwyczaj dawno zanikł, ale w np. w Hiszpani, na 1 listopada do dzisiaj piecze się katalońskie słodkie kulki panellets, a na Zaduszki smaży się malutkie płaskie ciasteczka, huesistos de santo – „święte kości”. Zaduszne ciasteczka pieczone są też w Szwajcarii pod dość makabryczną nazwą totebeinli czyli kosteczki zmarłych.
Warto zachować w pamięci choć trochę historii i znaczenia symboli, którymi się posługujemy. Niech zapalenie świeczki na grobie bliskiej osoby nie będzie tylko pustym gestem, a spotkanie nad mogiłą, spotkaniem towarzyskim.