Koniec starego i początek nowego roku stanowił w dawnym polskim kalendarzu niejaki kłopot. Niby były to dni wyjątkowe, bo coś się zmieniało, ale tradycje ubogie. Sylwester i Nowy Rok należało więc wypełnić jakąś treścią i symbolami. Zaowocowało to zwyczajami, będącymi modyfikacją obrzędów wielkanocnych, andrzejkowych i wigilijnych.
Dzień 1 stycznia, podobnie jak jego wigilia, długo stanowił w polskim kalendarzu święto obce i mało urozmaicone. Tradycje z nim związane były ubogie, zwłaszcza, gdy porównać je do innych, obfitujących w specyficzne zwyczaje świąt. Te dwa dni, które niosły ze sobą zmianę, należało więc wypełnić jakąś treścią, nadać im znaczenie i symbolikę. Lud próżni nie lubi, zaczerpnięto więc trochę ze zwyczajów wielkanocnych, trochę z Andrzejek, trochę z bożonarodzeniowej Wigilii i tak zrodziły się obrzędy sylwestrowo-noworoczne.
Nowy Rok długo witano nie na balach, lecz w domu. Goście byli miło widziani, ale bez przesady. Ostatni wieczór roku spędzano na wróżbach i przepowiedniach, bardzo podobnych do tych andrzejkowych, bo i znaczenie podobne – św. Andrzej też kończył rok, tyle, że kościelny. We wróżbach brylowały oczywiście panny, dla których każda okazja była dobra do wypatrywania przyszłego męża.
Tak jak w każde inne święta, to, co robiono na zakończenie starego i początek nowego roku, musiało coś oznaczać. W sylwestrową noc gospodarze okręcali więc słomą drzewa w sadzie, a potem jeden drugiego niósł do domu na plecach – tak samo ciężki miał być zebrany jesienią plon. W domu gospodynie rozrzucały po kątach główki czosnku i żelazne przedmioty – czosnek chronić miał od uroków i chorób, żelazo dawało moc przetrwania wszystkich nieszczęść. W Nowy Rok szczególną uwagę zwracano na pogodę – „Gdy na Nowy Rok pluta, ze żniwami będzie pokuta”, „Gdy Nowy Rok mglisty, zboża jeść będą glisty”. Wiatr i szron zapowiadały obfitość owoców, śnieg dobre rojenie się pszczół, a dużo gwiazd na niebie wróżyło obfitość jajek. Wierzono też, że na przełomie roku duchy zmarłych odwiedzają swoje domy. Aby mogły odpocząć, na środku izby stawiano stołek. W piecu rozpalano ogień i między godziną 23.00 a 24.00 stawiano przy nim ławkę posypaną popiołem. Ślady, odnalezione rano na popiele oznaczały, że duch nie tylko był, ale i ogrzał się przy ogniu.
Szlachta witała Nowy Rok strzelając z rusznic, a wiwaty też miały swoje znaczenie – od domu odstraszały pioruny, a ludzi chroniły przed chorobami.
Wielką wagę przywiązywano do noworocznych życzeń, w przekonaniu, że jeśli są szczere, na pewno się spełnią. Ksiądz składał życzenia z ambony, a sąsiedzi prześcigali się w życzeniach dowcipnych, najlepiej rymowanych. Do dobrego tonu należało składanie życzeń osobiście, a ich odbiorca powinien był w podziękowaniu zaprosić na obiad. W miastach, gdzie liczne osobiste wizyty były często niemożliwe, pisano liściki z życzeniami i przesyłano je przez specjalnych posłańców. Łukasz Gołębiowski, dziewiętnastowieczny kronikarz obyczajów odnotował jednak, że „ludzie starej daty” uważali liściki za jaskrawy przejaw upadku obyczajów.
Przez jakiś czas istniał zwyczaj wręczanie noworocznych podarunków, a te mogły być naprawdę hojne – od króla można było dostać wioskę, albo karabelę wysadzaną szlachetnymi kamieniami. Podarunki dawali wszyscy wszystkim. Prezentem też mogło być wszystko – spodnie, lniana koszula, butelka wódki. Panowie aptekarze przesyłali właścicielom majątków paczuszki z czekoladą, wodą kolońską i pachnącymi trociczkami. Najdłużej podarunki otrzymywali listonosze i kominiarze. A potem – jak pisał Gołębiowski w pierwszej połowie XIX wieku – to wszystko wyszło z mody.
Dzisiaj nikt o sylwestrowo-noworocznych zwyczajach nie pamięta. Sylwester stał się okazją do kameralnych spotkań lub wystawnych zabaw. Niezmienne pozostały jedynie składane sobie nawzajem życzenia.