„Kocham pana, panie Sułku” - ciągle razem...
Po dynamicznej „Romancy” pokazanej na inaugurację Talii, drugiego dnia festiwalu widzowie obejrzeli coś zgoła innego. Coś całkowicie pozbawionego jakiejkolwiek akcji scenicznej, a jednak wywołującego ciepłe uczucia i uśmiech rozrzewnienia. Bo niepoprawny pan Sułek i niezmiennie kochająca go pani Eliza, to fenomen, który przetrwał lata.
Kto spodziewał się pana Sułka i pani Elizy w akcji, mógł być trochę rozczarowany. Reżyser spektaklu „Kocham pana, panie Sułku”
Janusz Kukuła przygotował coś, co trudno nawet nazwać spektaklem. Na scenie dwa stoliki – przy jednym
Marta Lipińska i
Krzysztof Kowalewski, przy drugim
Andrzej Ferenc, narrator. I jeszcze pianista,
Marian Szałkowski. Aktorzy po prostu czytają wybrane teksty
Jacka Janczarskiego o pełnym uroku choć niepoprawnym panu Sułku i bezkrytycznie w nim zakochanej pani Elizie. No i jeszcze o wiecznie towarzyszącym im i zaskakującym gajowym Marusze. Ot, takie radio do oglądania.
Ale ilekroć pani Eliza mówi kultowe już „kocham pana, panie Sułku”, a obiekt uczuć niezmiennie odpowiada „cicho, wiem”, rozlega się śmiech. Śmiech z lekka sentymentalny, bo pan Sułek cofa nas trochę o te trzydzieści lat, gdy niemal wszyscy śledzili perypetie tej dziwnej i sympatycznej pary w radiowej „Trójce”.
Jacek Janczarski pisząc na zamówienie historię pana Sułka, dokonał cudownej rzeczy – napisał tekst błahy, zabawny, pełny absurdalnego dowcipu. Tekst, który przetrwał całe lata i doczekał kolejnego pokolenia, tak samo zafascynowanego panem Sułkiem jak poprzednie. I nie szkodzi, że na scenie nie ma akcji. Aktorów kalibru Marty Lipińskiej czy Krzysztofa Kowalewskiego zawsze przyjemnie jest oglądnąć z bliska i na żywo, nawet jeśli tylko czytają. A sam spektakl jest wyjątkowo trafiony – nie krótki, nie długi lecz w sam raz.
12.10.2010