Tarnowskie kroniki (5) - Operacja "Mozambik"

Opowiadaliśmy sobie dotąd o miejscach i wydarzeniach związanych z mniej lub bardziej odległą przeszłością naszego miasta. Dla zachowania jakiejś proporcji - interesujące wydarzenia w Tarnowie mają miejsce przecież i współcześnie - przypomnimy teraz zdarzenie stosunkowo świeżej daty, bo sprzed pięciu lat. Ilustruje ono w jakimś stopniu charakter kawiarnianego życia tarnowskiej młodzieży, a do tradycji lokalu który stanowił jego scenerię przeszło pod nazwą operacji "Mozambik".

Jeśli wyjdziemy z Rynku w ulicę Żydowską i dojdziemy do jej zakrętu, staniemy naprzeciw znanej chyba wszystkim mieszkańcom miasta kamienicy, nazywanej Domem Florenckim. Idąc dalej w lewo wzdłuż niego wyjdziemy, przez furtę w zrekonstruowanym odcinku muru miejskiego, na ulicę Wałową, na skwer z pomnikiem generała Bema. Wcześniej jednak przejdziemy obok wejścia do popularnej w niektórych kręgach tarnowskiej młodzieży kawiarni "Alchemik" - w niej właśnie rozegrały się wydarzenia o których za chwilę sobie opowiemy.


Dla wyjaśnienia jednak - ponieważ opisane sytuacje miały miejsce w rzeczywistości, a ich bohaterowie funkcjonują wśród nas, w większości wypadków zmienimy pseudonimy pod jakimi znani są w swoim otoczeniu, a niektórych ukryjemy pod, niekoniecznie rzeczywistymi, inicjałami.

A zaczęło się tak.
Pewnego słonecznego dnia w początkach kwietnia 2005 roku - był akurat wtorek - do "Alchemika" wkroczył dziarskim krokiem jeden ze stałych bywalców lokalu. Miał, jak większość z jego kolegów swój pseudonim, my nazwać go będziemy Bingo. Była to osoba w tym lokalu dosyć znana, a można nawet powiedzieć, popularna. Wiek - już prawie 18 lat - lokował go w grupie bywalców tu najliczniejszych. Uczęszczał do przedmaturalnej klasy liceum ogólnokształcącego, gabaryty - zwłaszcza tusza - czyniły go jednym z największych w całym "Alchemiku".


Dobre samopoczucie Binga było o tyle uzasadnione, że po pierwsze pogoda była niezła, a przy tym udało mu się urwać z dwóch ostatnich lekcji, ponadto pora była odpowiednia do wykonania pewnego rytuału, który Bingo od pewnego czasu, z dużą satysfakcją, wypełniał codziennie. Otóż prawie wszyscy ze znajomych Binga mogli pić już oficjalnie piwo, bo mieli skończone 18 lat, a Bingo jeszcze nie. Nie było to dobre i poza tym jak to wyglądało? Siedzi sobie np. Bingo z jakąś interesującą, nazwijmy ją, koleżanką, pije, jak małe dziecko, jakiś paskudny napój chłodzący udając, że nie ma ochoty na nic innego, a tu przychodzi powiedzmy jakiś Koniu czy Czester, zamawia sobie ostentacyjnie piwo i rozsiada się przy sąsiednim stoliku. Jak w takich warunkach można prowadzić jakąś sensowną konwersację damsko-męską i nie wyglądać przy tym na kompletnego głupka? Na szczęście już niebawem sytuacja miała się zmienić. 27 kwietnia Bingo kończył wreszcie upragnione 18 lat i do tej ważnej daty od pewnego czasu przygotowywał całe alchemikowe otoczenie. Już zimą wyliczył precyzyjnie ilość dni dzielących go od dnia "zero" i, wzorem żołnierzy z czasów poboru wojskowego, zakupił centymetr krawiecki który zawiesił nad barem "Alchemika" - codziennie odcinał z niego po jednym centymetrze tak, żeby wszyscy mogli gołym okiem widzieć, kiedy wreszcie będzie mógł zamówić tu piwo. Należało przy tej czynności zachowywać pewną czujność, zdarzało się bowiem, że koledzy czasem doklejali już odcięty odcinek centymetra, uważając to za dowcipne - wrodzona bystrość pozwalała jednak Bingowi na szybkie wykrywanie takkich machinacji.

Tego dnia za barem, jak zwykle, siedział pan Marek - będziemy go dalej tak nazywać, ponieważ z racji wieku bliższy pokoleniu rodziców młodzieży bywającej w "Alchemiku", powszechnie był tak nazywany - prowadził on ten lokal do spółki z dwojgiem młodszych wspólników, którzy jednak, ze względu na inne, własne zajęcia, za barem urzędowali znacznie rzadziej.


Główna sala "Alchemika", była pusta, co o tej porze - było trochę po 13.00 - nie dziwiło. Jedynie przy barze popijał piwo, starszy od Binga, trzydziestoletni Łysy. Bingo przerwał panu Markowi czytanie gazety, wykonał wszystkie wymagane prawem (ustalonym przez p. Marka) rytuały i ciachnął radośnie, wypożyczonymi z baru nożyczkami, końcówkę centymetra zwisającego z zadaszenia baru.
- A z czego ty Bingo, tak się cieszysz - grzecznie zagaił obserwujący Bingowe ewolucje nad centymetrem Łysy. - Jak myślisz, że za trzy tygodnie łykniesz piwko, to chyba cię pogięło.
- No coś ty? - obruszył się Bingo, a na jego szczerej twarzy pojawiło się zdziwienie ale i lekkie zaniepokojenie.
- To nie słyszałeś, że ma być podniesiony wiek od którego można pić alkohol do 21 lat? Jak nie wierzysz, to spytaj pana Marka.
Pan Marek podniósł głowę znad gazety, najpierw wyraził krótkie zdziwienie nieuctwem Binga, później rzecz całą wyłożył bardziej szczegółowo. Otóż, według informacji z Sejmu (kiedy ty Bingo miałeś ostatni raz jakąś gazetę w ręku?), właśnie niedawno wniesiony został projekt nowej ustawy o "życiu w trzeźwości", zgodnie z którym dolna granica wieku od którego można będzie pić alkohol, ma zostać zrównana z normami amerykańskimi.
- A chyba Bingo takim cymbałem nie jesteś, żeby nie wiedzieć, że w USA, a także w Kanadzie, alkohol można pić od 21 lat. Możesz chłopie się ożenić - to ci wolno od 18 lat - a na własnym ślubie nawet piwa nie wypijesz. Bo pilnują.
Słuchający tego wywodu Łysy kiwał dla potwierdzenia głową, a do Binga sens tej informacji zaczynał coraz wyraźniej docierać. - Bo widzisz Bingo, od czasu obalenia komuny wzorujemy się coraz bardziej na Ameryce, a teraz jeszcze ta cała Unia Europejska, ze swoimi przepisami...
W głowie Binga zaczęły się kłębić różne myśli, a żadna z nich nie była wesoła. Dowiedział się jeszcze, że projekt ten stworzyła partia nazywająca się Ligą Polskich Rodzin, która to nazwa nie była dla Binga obca, bo partia ta akurat co rusz zaskakiwała opinię publiczną swoimi pomysłami i ciągle o niej trąbiono w prasie i telewizji. Projekt ustawy w Sejmie zgłosił zaś jej przewodniczący, uchodzący za najwyższego (wzrostem) polityka w kraju, który też dla Binga nie był postacią nieznaną. Od tego momentu znielubił go Bingo jeszcze bardziej niż poprzednio. W najczarniejszych scenariuszach dotyczących swojej przyszłości nie przewidział Bingo takiej sytuacji. Ale niestety, wszystko układało się tu w spójną całość - te s...syny z Ligi, zresztą jak wszyscy porąbani politycy, mogli przecież wykręcić każdy, nie do przewidzenia numer.

Przez moment jednak zaświeciła mu się w głowie lampka ostrzegawcza, ale też zaraz zgasła. Była ona o tyle usprawiedliwiona, że odkąd zaczął bywać w "Alchemiku" spadło na niego tyle niezasłużonych plag, że nawet gdyby obdzielił nimi wszystkich kolegów ze swojej klasy, to i tak każdy miałby za swoje.
Przypomniało mu się, jak nie tak znowu dawno, stojący przy alchemikowym barze jego starsi koledzy - ale co to za koledzy, raczej palanty - wmówili mu, że wygląda niezdrowo i na pewno ma gorączkę. W ogóle by w to nie uwierzył, bo jak sprawdzał przed lustrem w kiblu kolor białek - a wszyscy mu wmawiali, że zżółkły - to był prawie pewien, że to kit. Ale pojawił się Marcin, wspólnik pana Marka, bardzo porządny gość, a pan Marek powiedział, że Marcin nigdy w życiu nie skłamał i może potwierdzić chorobliwy wygląd Binga. Marcin co prawda na takie dictum zaczął coś tylko mruczeć niewyraźnie pod nosem, ale przecież nie zaprzeczył, co większego niż Bingo Einsteina mogło wprowadzić w błąd.

Bywalcy "Alchemika" na organizowanej przez kawiarnię grze terenowej "Kłoda", czerwiec 2007 r. - niektóre z widocznych na zdjęciu osób brały czynny udział w opisanym wydarzeniu, pierwsza z lewej wspólniczka pana Marka, Magda.

Były to chyba najgorsze godziny w alchemikowym życiu Binga. Pan Marek wysunął przypuszczenie, właściwie - jak oznajmił - graniczące z pewnością, że u Binga widoczne są objawy zarażenia wirusem ebola, i w obawie przed Sanepidem kazał mu odizolować się od innych klientów (jakoby mógłby ich zarazić), co polegało na samotnym siedzeniu w drugiej, pustej sali i ponure wpatrywanie się w donoszoną (co za łaska) wodę mineralną. Najgorsze jednak było to, że pan Marek oznajmił, że nie wpuści go więcej do lokalu, o ile nie przyniesie zaświadczenia lekarskiego, że już nie ma wirusa ebola. Co za świństwo. A inni też nie lepsi. Od razu zaczęli fałszywie się troszczyć o samopoczucie Binga i dawać dobre rady. Łysy zaoferował nawet, że zadzwoni do znajomego lekarza, żeby go przyjął bez kolejki. Później zresztą ten sam Łysy (co za bezczelność) dzwonił jeszcze do niego do domu, pytać o samopoczucie Binga tak, że nawet mama była pod wrażeniem jakich ma dobrych kolegów i kazała mu natychmiast iść do lekarza wyjaśnić wszystkie podejrzenia. Co było u lekarza też lepiej nie mówić. Nazwa tego wirusa co pan Marek podał, była jakby znajoma, ale kto mógł wiedzieć, że to jakaś afrykańska dżuma a nie przeziębienie? Czy Bingo wygląda w końcu na studenta medycyny, żeby znać takie szczegóły?

Zaświadczenie, że jest zdrowy wydębić jednak od lekarza musiał, pan Marek był nieprzewidywalny i nikt nie mógł zaręczyć, że bez kwitu lekarskiego będzie go wpuszczał do lokalu. I stąd jeszcze długo będzie Binga prześladował ryk śmiechu, który się rozległ przy barze, kiedy walnął zaświadczeniem lekarskim o blat, ogłaszając, że i tak wiedział o co chodzi, a to zaświadczenie, to pan Marek może sobie zatrzymać.

Teraz jednak sytuacja wyglądała niestety na prawdziwą i ta bolesna prawda coraz bardziej docierała do Binga. Dlatego kiedy w "Alchemiku" pojawił się Kornel, zwany ogólnie Korneliusem, starszy od Binga, ale znowu nie tak bardzo, nie omieszkał przekazać mu hiobowej wieści. Była ona i dla Korneliusa wysoce niekorzystna - co prawda miał już ukończone 18 lat, ale do 21 trochę mu brakowało. Wyglądało na to, że po wejściu nowej ustawy i on mógłby pożegnać się z ulubionym swoim napojem, jakim było piwo. Wyjaśnił mu to zresztą bardziej rzeczowo Łysy:- Co dotąd wypiłeś, to twoje. Ale jak wejdzie ustawa, to trzeba będzie przeprosić się z wodą mineralną i jogurtem truskawkowym.

Kornelius, podstawowy polityk wśród alchemikowej młodzieży, wcześniej aktywny w młodzieżówce Unii Wolności i młodzieżowych samorządach oraz czynnie wspierający UW w wyborach parlamentarnych i samorządowych, zaklął bardzo szpetnie. Później, w miarę jak od Łysego i pana Marka dowiadywał się kolejnych szczegółów nadciągającego kataklizmu ustawodawczego, liczba wypowiedzianych przez niego brzydkich wyrazów znacznie się zwiększyła. Nie ulegało wątpliwości, że to co mówi barowa starszyzna uderzy w podstawowe interesy nie tylko Binga ale i większości bywalców "Alchemika".

No i się zaczęło. Tego dnia ustawa antyalkoholowa stała się do zamknięcia lokalu głównym tematem dyskusji. W spokojnym zazwyczaj "Alchemiku" z każdą godziną podnosiło się ciśnienie i coraz wyraźniej czuć było nadciągającą burzę. Każdy wchodzący klient mieszczący się w przedziale wiekowym 17-20 lat, na dzień dobry częstowany był, przez Binga i Korneliusa, budzącą trwogę informacją. Nikt też nie wątpił w jej prawdziwość - szczera rozpacz emanująca z Binga i fachowy wykład Korneliusa o uwarunkowaniach politycznych wpływających na kształt inkryminowanej ustawy, mogły przekonać każdego sceptyka. Pojawiające się drobne wątpliwości czy niezbyt jasne szczegóły ustawy z całą życzliwością wyjaśniane były przez pana Marka i Łysego. Po pewnym czasie przybył Szlaban, kolejny alchemikowy polityk, działający w młodzieżowej przybudówce SLD, dla którego Liga Polskich Rodzin była, mniej więcej, tym samym co święcona woda dla diabła - przedstawił od razu kilka własnych, wnikliwych przemyśleń na temat partii zgłaszającej tak idiotyczny projekt. W godzinach wieczornych w głównej sali "Alchemika", przy zestawionych stolikach przed barem, trwała burzliwa dyskusja której temperatura podnosiła się wraz z rosnącą liczbą pustych butelek po piwie zwracanych do baru. Liczba obelg, jakie wówczas spadły na Ligę Polskich Rodzin, była naprawdę imponująca. Ujawnione przy okazji bogactwo leksykalne języka, jakim dysponuje młodzież tarnowska - wyraźnie pod tym względem niedoceniana - wzbudziło podziw nawet samego pana Marka, który stojąc od kilku lat za barem miał okazję słyszeć już niejedno.

Najwięcej złorzeczeń, co nie powinno dziwić, spadło przy tym na głowę najwyższego (wzrostem) polityka Rzeczypospolitej - gdyby chociaż ułamek z nich miał się spełnić, ród jego od kilku pokoleń wstecz i do kilku w przód byłby wyrwany z korzeniami, wdeptany w glebę i w ogóle unicestwiony a pamięć o nim całkowicie wymazana.

Koniec końców, pomimo wojowniczych nastrojów, niczego konstruktywnego tego dnia jednak nie wymyślono, i do domów rozchodzili się młodzi kontestatorzy raczej w ponurych nastrojach.

Następnego dnia, w środę, ciężki nastrój panował w "Alchemiku" od momentu otwarcia. Prawie wszyscy stali bywalcy, i ci ze szkół średnich (było ich najwięcej), i studenci miejscowych uczelni, byli już poinformowani o zdradzieckim projekcie ustawodawczym Ligi Polskich Rodzin - jak ktoś o nim nie słyszał, to dowiadywał się na miejscu. Przy okazji okazało się, że wbrew sceptycyzmowi pana Marka, młodzież jednak pewne rozeznanie w polityce i sprawach sejmowych posiadała, bo niektórzy z informowanych o tej sprawie przypominali sobie, że czytali już coś na ten temat w prasie, co pan Marek przyjmował z odpowiednim uznaniem.

Wczesnym popołudniem, podobnie jak dzień wcześniej, przy zestawionych stolikach gromadzić się zaczęła grupa młodych polityków-aktywistów, a przy barze zakotwiczyło, jak zwykle, kilku starszych kolegów, kibicujących teraz młodzieży. Sprawa była ciężka, co rozumieli nie tylko młodzi i samo przeklinanie Ligi Polskich Rodzin, aczkolwiek przyjemne, niczego tu nie załatwiało. Starsi - zwłaszcza Łysy, Roju oraz Bartek zwany Ćmokiem - co prawda trochę się podśmiewali z Korneliusa, Binga i pozostałych, ale starali się również podtrzymywać ich na duchu.

Tego dnia dyskusja przyjęła bardziej rzeczowe ramy niż poprzednio. Roju na przykład stwierdził, że wcale nie ma pewności czy ustawa uzyska większość w głosowaniu sejmowym i dla młodych zaświecił pierwszy promyk nadziei.

Najtęższe polityczne głowy zaczęły teraz analizować układy sejmowe - wynikało z nich, że w Sejmie jest coś ze sześć partii politycznych. Rokowania jednakowoż nie były zbyt dobre. O Lidze Polskich Rodzin lepiej nie mówić, bo to te świry ustawę wymyśliły. Podobnie było z PiS-em, o którego przewodniczącym wiedziano powszechnie, że nie pije - no może jakąś lampkę wina do deseru - to i ta partia była dla sprawy stracona. Niepewna była PO - podobno (według Łysego) Tusk dał tu swoim posłom wolną rękę w głosowaniu. Pewne nadzieje można było natomiast wiązać z PSL - wiadomo, jak ludowcy to i wypić muszą. Była jeszcze "Samoobrona"- ci przynajmniej byli pewni, bo gołym okiem było widać, że za kołnierz nie wylewają, a jak się parę lat później okazało, i zabawić się potrafią.

Główną siłę w Sejmie stanowili jednak postkomuniści, występujący wówczas pod szyldem koalicji SLD, w który przepoczwarzyła się SdRP ze swoimi przybudówkami, i Unii Pracy. Ci mieli przynajmniej dobre przygotowanie praktyczne, bo sekretarze partyjni przez bite czterdzieści lat komuny bankietowali z radzieckimi mocodawcami. Po upadku komuny co prawda większość nawróciła się demonstracyjnie na chrześcijaństwo, ale na szczęście nie wszyscy - jak pokazywały przy tym wizyty u dawnych towarzyszy w krajach powstałych z byłego ZSRR, umiejętność bankietowania w postkomunistach całkowicie nie zaniknęła.

Ale polityka i tutaj robiła swoje. Premierowi który obiecywał, że nawet mu gruszki na wierzbie wyrosną (jak zechce), przez cały okres premierowania wyrastały tylko kolejne afery, zamiast obiecywanej sieci autostrad obywatele otrzymali wizerunek uśmiechniętej fizjonomii wicepremiera Marka Pola, a podobnie było i z innymi obietnicami - udało się jedynie zniszczenie kas chorych, za co ludzie narzekający obecnie na NFZ, powinni dziękować Mariuszowi Łapińskiemu. Kiedy jednak, po którejś z kolejnych afer rząd upadł
i powstał nowy rząd Marka Belki, sytuacja się skomplikowała. Wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi, tracący grunt pod nogami postkomuniści, będą chcieli przypodobać się teraz Kościołowi, a co za tym idzie, pewnie poprą ustawę.

Z taką przenikliwą analizą polityczną trudno było się nie zgodzić, sytuacja wyglądała więc na patową i ponury nastrój zapanował ponownie. Teraz jednak młodzieży przyszedł z pomocą pan Marek. Otóż, jak zauważył, sprawę picia, czy nie picia przez młodzież piwa od lat osiemnastu ma co prawda w głębokim poważaniu, ale projektowana ustawa bije w jego najbardziej podstawowe interesy. Jeśli wejdzie w życie, to "Alchemik" straci większość - właściwie prawie wszystkich, a najlepszych w komplecie - klientów i pan Marek pójdzie z torbami.

Ale, jak zauważył, rozwiązanie jakie można by tutaj zastosować, to obywatelska inicjatywa ustawodawcza, która znosiłaby projekt represyjnej ustawy. Do tego celu potrzeba by było zebrać 100 tysięcy podpisów z protestem i zawieźć do Sejmu. I tyle.

Po chwilowej konsternacji młodzież zaczęła propozycję analizować i wyszło, z czym zgodziły się najtęższe polityczne głowy, że jest to jedyne rozwiązanie rokujące nadzieję.
Teraz poszło już z górki. Nad problemem głowy pochylili ci co trzeba, czyli Kornelius i Szlaban z paru dawniejszymi kumplami szkolnymi - Bingo, praprzyczyna całego zamieszania, zdegradowany został do roli Korneliusowego asystenta. Było to o tyle usprawiedliwione, że Bingo - dopiero od niedawna wciągnięty przez Szlabana do młodzieżówki SLD - nie miał jeszcze takich koneksji politycznych jak starsi koledzy.

Wspólnicy pana Marka, Marcin i Magda podczas gry terenowej w czerwcu 2007 roku.

 

Pokazało się też od razu, że młodzi politycy noszą mózgi nie od parady. Nim Bingo zdążył wypić zamówiony sok z czarnej porzeczki (a Kornelius dwa kolejne piwa) ogólny zarys operacji był gotowy. Pozostawało jeszcze dopracowanie szczegółów i podział ról pomiędzy poszczególnych członków grupy operacyjnej, co też w niedługim czasie zostało zrobione.

Plan, w ogólnych zarysach, przedstawiał się w ten sposób, że przewidywał wystawienie w centrum miasta stolika z dyżurnym aktywistą, który miał mieć tekst petycji i zbierać pod nią podpisy od tak zwanych zwykłych ludzi - zezwolenie na wystawienie stolika było do załatwienia w Urzędzie Miejskim (Kornelius), opracowanie tekstu petycji (redakcja zespołowa) wyznaczono na następny dzień. Równolegle z operacją stolikową powołana miała być mobilna grupa aktywistów, której zadaniem byłoby obchodzenie lokali gastronomicznych (zwłaszcza tych o piwnym charakterze) i namawianie właścicieli do wspólnego wystąpienia - ten przebiegły pomysł zrodził się w wyniku podpowiedzi pana Marka ("innych przecież taka ustawa też zrujnuje"). Oprócz tego wszyscy mieli szukać poparcia w różnych organizacjach i partiach politycznych - tu największe pole do popisu, ze względu na swoje pozycje organizacyjne i znajomości, mieli Kornelius ze Szlabanem.

Tego dnia co prawda już za wiele nie zrobiono, ale od czwartku praca organizacyjna ruszyła pełną parą. Starsi, dyżurujący przy barze koledzy, patrzyli z podziwem na biegającą w tą i z powrotem młodzież, która tylko na krótkie momenty odpoczynku zatrzymywała się w "Alchemiku". Ludzie małej wiary mogli się teraz przekonać, że załatwienie czegokolwiek w Urzędzie Miejskim, to dla Korneliusa rzeczywiście żaden problem. Już około południa spocony Bingo, który asystował Korneliusowi w obchodzeniu urzędów, przyniósł wieść, że zezwolenie na stolik zostało załatwione - stolik stanie na placu Kazimierza Wielkiego. Po jakimś czasie pojawił się i sam Kornelius który, jeszcze zanim wypił piwo, poinformował o całkowitym poparciu akcji młodzieżowej przez przewodniczącego tarnowskiej UW - nazwijmy go X. Ów X, dobry znajomy Korneliusa od czasu wyborów sejmowych, udostępnił też młodzieży do dalszych działań lokal swojej partii i telefon. Był to, co by nie mówić, duży sukces Korneliusa, i on sam w jakąś fałszywą skromność tu nie popadał i konsekwentnie ogłaszał tą informację wszystkim - obojętne czy chcieli słuchać - którzy pojawiali się w "Alchemiku".

Z kolejnych enuncjacji Korneliusa wynikało jeszcze, że razem z X chcą doprowadzić do wspólnego wystąpienia w sprawie ustawy organizacji młodzieżowych (młodzieżówek partyjnych i samorządów młodzieżowych), co stałoby się gwoździem do trumny dla ustawy - pomysłodawcą miał być tutaj oczywiście on sam. - Właśnie za chwilę - Kornelius spojrzał na zegarek - idę na spotkanie z X w sprawie organizacji tego wystąpienia.

Pan Marek (na pierwszym planie) i Silver przy barze "Alchemika", czerwiec 2010 roku.

Zawołał asystenta, czyli Binga i obaj wynieśli się z lokalu aby zająć się tym problemem.
Sprawne działanie alchemikowych młodych polityków wkrótce zaczęło przynosić pierwsze owoce - w godzinach popołudniowych pojawił się w "Alchemiku" zaniepokojony J., kolega pana Marka, prowadzący lokal przy tarnowskim rynku, który chciał się dowiedzieć, czy pan Marek już wie o projekcie nowej ustawy antyalkoholowej i co ewentualnie ma zamiar z tym robić.

Wieczorem tego dnia ustawa zaczęła już żyć własnym życiem. Pan Marek dowiedział się od stolika przy którym zasłużonego odpoczynku zażywała grupa młodych aktywistów, że pierwsze czytanie ustawy w Sejmie jest wyznaczone za osiem dni - precyzja informacji wzbogaconej fachowymi szczegółami, nie pozwalała poddawać jej prawdziwości w wątpliwość. Przy tej okazji pokazało się czarno na białym, że wymądrzający się przed młodzieżą pan Marek też wszystkiego nie wie, czego nie omieszkali mu wytknąć młodzi politycy.

W piątek operacja uzyskała rozwinięcie jeszcze pełniejsze. Jak zaraz po przyjściu do "Alchemika" zrelacjonował Bingo, razem z Korneliusem są w trakcie przygotowań do wystąpienia na zlocie organizacji młodzieżowych w Krakowie, wyznaczonym na sobotę. Obaj - jako trzon delegacji z Tarnowa (delegację miał uzupełniać, zdaje się, Szlaban) - mieli do spełnienia istotną rolę, czyli przedstawienie na tak poważnym forum przesłania młodzieży z Tarnowa na temat ustawy antyalkoholowej. Tu podekscytowany Bingo drobiazgowo opisał telefoniczne uzgodnienia jakie, z polecenia X, przeprowadził na ten temat Kornelius z kierownictwem krakowskiej odnogi Stowarzyszenia Młodych Demokratów. Oprócz omówienia różnych detali technicznych zlotu, Kornelius nie omieszkał kilkukrotnie napomnieć krakowskich działaczy, żeby nie zapominali, że jest to inicjatywa tarnowska - X oraz Kornela W., co podkreślał szczególnie dobitnie - i nie przypisywali później sobie autorstwa tego, ważnego społecznie przedsięwzięcia.
Cały piątek zszedł młodym działaczom, zwłaszcza ścisłemu sztabowi, na przygotowywaniu tekstów różnorakich wystąpień i rezolucji - około południa następnego dnia delegacja tarnowska miała wyjechać pociągiem osobowym do Krakowa, czasu nie było więc za dużo. Pomimo napiętego terminu, sprawy organizacyjne szczęśliwie udało się młodzieży zapiąć na ostatni guzik - trzeba przyznać, że największa była w tym zasługa Korneliusa, który dwoił się i troił, biegając pomiędzy biurem UW, z którego utrzymywana była łączność telefoniczna z innymi ośrodkami a "Alchemikiem", gdzie pracował sztab główny.

W sobotę, nieco po godzinie 11.00, odświętnie ubrany Bingo wkraczał dosyć uroczyście do "Alchemika" - przed wyjazdem do Krakowa trzeba było, pomimo wszystko, obciąć barowy centymetr.
Przy barze, podobnie jak we wtorek, stał Łysy ze szklanką piwa w ręku, za barem pan Marek przeglądał gazetę. Dobry humor Binga, po wykonaniu centymetrowych rytuałów nie uległ zmianie, zaczął nawet pogwizdywać i napomknął, że ma spotkać się z resztą delegacji na dworcu kolejowym. Na bilet, jak stwierdził, udało mu się pożyczyć od Silvera, co musi iść w koszty własne, bo delegacji ani od UW ani od żadnej organizacji młodzieżowej nie udało się załatwić.

Łysy z panem Markiem wymienili spojrzenia. - Chyba trzeba będzie mu powiedzieć.
Słuchaj Bingo - zaczął Łysy - nie musicie jechać do Krakowa, bo żadnej ustawy nie będzie. Robiliśmy was z panem Markiem cały czas w konia.

Bingo znieruchomiał. No jak to - wyjąkał, a wyraz niedowierzania pojawił się na rumianej twarzy. - Normalnie. Trzeba być rzadkim cymbałem, żeby uwierzyć w takie kity.
Bingo spojrzał z rozpaczą i resztką nadziei na pana Marka ale ten okazał się równie bezlitosny i jeszcze go dobił stwierdzeniem: - Bo widzisz Bingo, miałeś okazję brać udział w operacji "Mozambik" która właśnie oficjalnie się zakończyła.

Kawiarnia "Alchemik", stali klienci przy grze w brydża, czerwiec 2010 roku - niektóre z widocznych na zdjęciu osób brały czynny udział w opisanym wydarzeniu.

No cóż, reakcja Binga, kiedy w końcu dotarło do niego, że tym razem to nie są żarty, a w konia dał się zrobić wcześniej, przeszła do legend - tych najbardziej dramatycznych - "Alchemika".
Przedstawienie zaczęło się od próby wyrywania włosów z głowy - to się nie powiodło, bo krótka szczecina porastająca głowę Binga, zupełnie się do takiej operacji nie nadawała. Podczas tego - jak można byłoby je nazwać - preludium, Bingo wykrzykiwał tylko długą listę przekleństw, nie kierując ich jednak w jakiś konkretny obiekt. Po pewnym czasie przerwał i biegiem wyleciał z sali barowej do korytarza wejściowego, gdzie przy wejściu wisiał automat telefoniczny i w niego zaczął teraz walić głową.

Trzeba tu sprawiedliwie powiedzieć, że od czasu kiedy rozjuszona Duża Miki (waga grubo ponad 100 kg) goniła przez dwie sale "Alchemika" za Koniem - jak niektórzy twierdzili, chciała mu dać buzi - tak dramatycznego wydarzenia w tym lokalu nie odnotowano. Łysy i pan Marek z wielkim zainteresowaniem patrzyli na kolejne odsłony dynamicznie zmieniającego się dramatu.

Po pierwszej serii uderzeń dochodzące z korytarza odgłosy zaczęły zmieniać charakter, pomiędzy wykrzykiwane klątwy zaczął Bingo teraz wplatać przerywniki, oddające z całą ekspresją mizerię jego sytuacji.

Łup! Łup! - dochodził z przedsionka dźwięk, kiedy okrągła, pokryta szczeciną głowa Binga uderzała w obudowę automatu telefonicznego.
- Co robić! Co robić! Rany boskie, do Krakowa mają przyjechać delegacje młodzieżówek z różnych miast.
Łup! - Rany boskie, z Rzeszowa.
Bum! (wgięła się obudowa telefonu) - Nawet z Piły...
Odgłos stuków i rozpaczliwe nawoływania Binga słychać było jeszcze przez jakiś czas, Łysy i pan Marek starali się zachowywać kamienny spokój, co jednak nie przychodziło im łatwo.
-Brzdęk - dał się w końcu słyszeć odgłos głowy Binga po raz ostatni odskakującej od obudowy telefonu. Tą rundę Bingo szczęśliwie przeżył - konstrukcja jego głowy okazała się solidniejsza od wyrobu Telekomunikacji Polskiej - zaraz też on sam pojawił się przy barze i zajęczał:- Panie Marku, czy nie ma pan karty telefonicznej? Muszę przecież zawiadomić Korneliusa, żeby nie jechał do Krakowa. Rany boskie przecież ten palant jeszcze się domagał, żeby koniecznie zapisali, że to jest inicjatywa jego i X., niech teraz to wszystko odkręca.
Trzeba tu przy okazji wyjaśnić, że były to czasy - w co dzisiaj trudno uwierzyć - że nie tylko dzieci z pierwszych klas szkół podstawowych nie nosiły jeszcze telefonów komórkowych, ale nawet i tak poważne osoby jak (prawie) osiemnastoletni Bingo.

Tu jednak Bingo został pouczony, że bar w "Alchemiku" to nie kiosk z kartami telefonicznymi, a jak chce sobie podzwonić, to kartę musi załatwić gdzie indziej. Teraz Bingo popadł w lekką panikę.
Na szczęście w sąsiadującym z "Alchemikiem" domu noclegowym PTTK był sklepik spożywczy prowadzony przez sympatyczną Monikę, gdzie Bingo chętnie zaglądał - w sklepiku kart telefonicznych nie było, ale własną mogła mieć Monika. Bingo biegiem wypadł z "Alchemika" i zaraz wrócił - Monika jednak mu nie pomogła - po stwierdzeniu, że w "Alchemiku" sytuacja się zmieniła, ale na gorsze (pan Marek wszystkim wchodzącym zapowiadał, że kto Bingowi odstąpi kartę, będzie miał przerąbane) - pobiegł z powrotem do Moniki. Na pewien okres czasu sytuacja się ustabilizowała - 126 kilogramów żywej wagi Binga przemieszczało się teraz po linii lekko krzywej, w tą i z powrotem pomiędzy "Alchemikiem" a domem noclegowym PTTK, próbując gorączkowo zdobyć kartę telefoniczną. Przy czwartym nawrocie sympatyczna Monika zlitowała się nad biegaczem i dała mu swoją kartę. Zdyszany Bingo wyhamował w korytarzu wejściowym do "Alchemika", dały się teraz słyszeć stukoty i pobrzękiwania lekko uszkodzonego (głową Binga) automatu telefonicznego i za chwilę rozległ się jego, pełen ulgi, głos:

- Kornelius, łaska boska, że cię jeszcze złapałem. Wyobraź sobie - tu padł wyraz nie nadający się do druku - co te (kilka wyrazów nie nadających się do druku) z nami zrobiły. I w krótkich, żołnierskich zdaniach, przerywanych dużą ilością wyrazów, których tu nie możemy zacytować, przedstawił Korneliusowi bolesną prawdę o operacji "Mozambik".
Z drugiej strony nastąpiła najpierw cisza, później dał się słyszeć, nawet przy barze, potężny głos Korneliusa - o!!! k...aaaa!!! - następnie posypały się wyrazy, których cytowania sobie oszczędzimy - dla bezpieczeństwa swojego słuchu Bingo bluzgającą słuchawkę musiał odsunąć od ucha.
I tym akcentem opowiadanie o operacji "Mozambik" powinniśmy zakończyć - na sposób w jaki młodzi politycy odkręcali organizację antyustawowych protestów spuścić możemy zasłonę milczenia, nie miała ona już tak spektakularnego charakteru a szczęśliwie przyniosła satysfakcjonujący wszystkich efekt.

Gdybyśmy jednak chcieli pokusić się o podsumowanie całej operacji, to nasuwa się tu kilka ogólnych spostrzeżeń. Dzięki temu wydarzeniu dowiedzieć się przede wszystkim mogliśmy, jaki potencjał tkwi w młodzieży naszego miasta. Okazało się - co trzeba tu z uznaniem stwierdzić - że młodzież potrafi nie tylko pokrzykiwać, jak w reklamach zupek w proszku - "łoł", i tracić czas na grach internetowych. Jak chodzi o imponderabilia, czyli rzeczy naprawdę ważne, to umie się zmobilizować w ich obronie i nie przestraszy się żadnego, nawet najwyższego, polityka w kraju.

Aby oddać do końca sprawiedliwość alchemikowym aktywistom, trzeba też powiedzieć, że bohaterowie opisanego wydarzenia z podobną sprawnością potrafili zorganizować na przykład wsparcie dla prowadzonej przez wspólniczkę pana Marka, Magdę świetlicy Towarzystwa Przyjaciół Dzieci - sam Bingo potrafił przekazać na ten cel w całości zarobione przez siebie pieniądze (honorarium za przygotowany spektakl, sumę dla niego ogromną) pokazując, że wielki ma nie tylko obwód w pasie ale również serce. Duża część zaangażowanych w operację osób do dzisiaj zdążyła z sukcesem ukończyć studia, niektórzy założyli rodziny, niektórzy - jak Kornelius - zajmują obecnie odpowiedzialne stanowiska w urzędach czy w instytucjach mających wpływ na opinię publiczną, większość nadal bywa w "Alchemiku".
Operacja "Mozambik" przeszła natomiast do kanonu głównych wydarzeń, wyróżniających kawiarnię "Alchemik" swoistym folklorem, stając się jednym z barwniejszych jego epizodów.

K. Marek Trusz
06.04.2011
Komentarze:
michał zaba: 31.10.2011
zajebiste
Twój komentarz:
Ankieta
Jak oceniasz pierwsze miesiące pracy nowego samorządu Tarnowa?
| | | |