Unsun „The End of Life” - Metalowe disco-polo
The End of Life wygląda jak polska odpowiedź na dokonania Within Temptation, Nightwish, Evanescence, czy Lacuna Coil. Cóż, ułani także atakowali czołgi szablami i nie trzeba czytać książek do historii, żeby przewidzieć wynik takiej szarży. Zdecydowanie na korzyść indywidualności zespołu działa fakt, że wokalistka
Aya nie stara się naśladować koleżanek z zachodu. Nie wiadomo, czy nie chce tego robić, czy nie umie, ale śpiewa większość utworów jakby miała spóźnić się na autobus. Piosenka „Whispers”, będąca singlem promującym płytę jest doskonałym przykładem takiego wyścigu z czasem. Słowa wylatują z pięknych Ayowych ust i od razu znikają w przeszłości jak tytułowe szepty, o których traktuje ten kawałek. A szkoda, ponieważ z instrumentalnego punktu widzenia większość materiału brzmi całkiem przyzwoicie (może z pominięciem dodanych na siłę syntezatorowych plam dźwiękowych, których wykonawca pozostaje nieznany). Po weteranie sceny metalowej jakim jest
Maurycy „Mauser” Stefanowicz, najlepiej znany jako gitarzysta zespołu Vader, można się było spodziewać sprawnego przebierania palcami po gryfie i profesjonalnego potraktowania tematu (to właśnie on wraz z żoną Ayą stworzyli muzykę Unsun), choć nie wiadomo, czy nie strzelił sobie tą płytą w stopę i może lepiej byłoby gdyby trzymał się klimatów, w których się sprawdza, czyli bardziej ekstremalnego metalowego łomotu. Wszystko jest poprawnie nagrane, bębny i bas tworzą linię charakterystyczną dla pop-metalowego gatunku i nawet jest kilka typowo rockowych solówek (plus dla Mausera), które można potraktować jak interesujące, kolorowe przybranie podeschłego już nieco wieńca pogrzebowego.
Jeśli chodzi o warstwę tekstową (w całości autorstwa Ayi) mamy do czynienia z anglojęzyczną poetyką, której najbardziej zauważalnymi elementami są czas Present Simple oraz często występujące w różnych wersjach słowo „every” (prawie w połowie utworów coś dzieje się „every day” lub „every night”). Jest mowa o miłości, nienawiści, przemijaniu, straconej niewinności, wspomnieniach, uniesieniach oraz obojętności (uff…), czyli dzieje się całkiem sporo, ale brak choćby jednego fragmentu, który po pierwszym przesłuchaniu zawieruszył by się na dłużej w głowie i zmusił do ponownego sięgnięcia po płytę. Jest też na płycie bonusowa balladka śpiewana po polsku (tego powinna się Aya trzymać) przemija ona jednak mimo uszu jak bezlitosny czas, o którym opowiada. Czas na podsumowanie:
Plusy:
Dużo tu tego nie nawymyślam, ale instrumentalnie jest dobrze, choć nic nie zaskakuje oryginalnością. Pochwała należy się kawałkowi „Face the Truth” za tekst „Every man is special”. Czuję się miło połechtany tym pochlebstwem. Kolejny plus dzięki utworowi „Whispers” – za fajną melodię i kompozycję. No i na koniec, płyta ma ładną okładkę, jeśli ktoś lubi dziewczyny w krótkich, różowych spódniczkach.
Minusy:
Aya, za jej śpiew oraz bardzo słabą angielską wymowę i artykulację (wiem, że w przypadku zespołów hip-hopowych im więcej słów się zmieści i/lub połknie w takcie tym lepiej, ale w muzyce rockowej to nie działa). Minus za „Whispers”, za zmarnowanie ciekawego utworu nędzną wokalizą („der ar łispers of de past”). Minus za bezpłciowe, buracko brzmiące klawisze, które nie wnoszą do większości kompozycji nic, prócz plastiku. Bardzo duży minus za utwór „Closer to Death”, wywołujący nudności gdy dochodzi do tragicznego refrenu napisanego i nagranego chyba w dwie minuty pod wpływem jakiegoś złośliwego uroku.
Adrian Bogacz
16.03.2009