Johnny Hollow – „Dirty Hands” (2008) – Kołysanki Kuby Rozpruwacza
Tak się dziwnie złożyło, że nie ustalając niczego z góry każdy z nas (ja i Rafał) wybrał jako kolejny przedmiot swojej recenzji dzieło rodem z Kanady – kraju drzew (i liści) klonowych, oraz bobrów (tak, bóbr jest narodowym symbolem tego dziwnego* kraju). Na muzykę Johnny Hollow trafiłem przez przypadek, gdy ktoś ze znajomych wysłał mi kilka zagadek w języku angielskim do przetłumaczenia i/lub rozwiązania.
Jak się okazało, słowa będące odpowiedziami działały jako hasła udostępniające fanom zespołu Johnny Hollow utwory do pobrania z ich oficjalnej strony. A jaka to była (i nadal jest) strona! Często bywa tak, że zespół prezentujący poziom muzyczny
Oskara Matzeratha z
Blaszanego bębenka szczyci się stroną internetową najwyższej jakości sprawiając wrażenie profesjonalizmu i niedoścignionej estetyki. Najczęściej tylko na wrażeniu się kończy, ale w przypadku Johnny Hollow strona jest naprawdę genialnym wizualnym uzupełnieniem muzycznej sfery twórczości zespołu. A skoro o muzyce, czas na przyjrzenie się, czym rodacy
Briana Adamsa mogą się pochwalić.
Dźwięki Johnny Hollow (nazwa sugeruje, że to jeden artysta, ale w rzeczywistości skład kapeli to trzy osoby i żadna z nich nie ma na imię Johnny) można najprościej określić jako psychodeliczną poetykę ubraną w gotycką suknię, którą ktoś zostawił w wytartej skórzanej walizie znalezionej na siedzeniu starego tramwaju. Jest zarówno analogowo i elektronicznie - smyczki uzupełniają pianino, a to z kolei zderza się z zapętlonym dźwiękiem syntetycznej perkusji nadającej wszystkiemu puls i, tam gdzie trzeba, dodającej dynamiki. W tle nie raz słychać dziwne szepty, westchnienia i dźwięki dochodzące być może spod szafy, albo zza drzwi, których ktoś od bardzo dawna nie otwierał. Wszystko to tworzy podkład dla charakterystycznego damskiego (oraz okazjonalnie męskiego) głosu, który w zdecydowanie minorowy sposób snuje opowieści o walce zazdrości z namiętnością (Die For Love), bezcelowości szarego życia (This Hollow World), czy metamorfozie i zemście (Bogeyman). Na szczególną uwagę zasługuje świetny, nieco fatalistyczny w swoim wydźwięku, Superhero, z wpadającymi w ucho melodyjnymi zwrotkami i charakterystycznym motywem klawiszowym.
Prócz „typowych” utworów, na płycie jest instrumentalny Alchemy, który mógłby z powodzeniem posłużyć jako ścieżka dźwiękowa do filmu o Kubie Rozpruwaczu, oraz dwa nietypowe covery – Nova Heart zespołu The Spoons i People Are Strange, Doorsów. Z niekłamanym zaskoczeniem i zadowoleniem stwierdziłem, że oba kawałki podobają mi się bardziej niż oryginały (Nova Heart jest odpopowiona i nie ma tu nawet grama kolorowego plastiku lat 80, natomiast People Are Strange brzmi jak śpiewany przez porzuconą, niepotrzebną lalkę [Marionetkę? ;)] w nieczynnym wesołym miasteczku).
Wokal na płycie (mowa o kobiecym, bo facet w większości tylko gada, czyli melorecytuje) jest przesycony emocjami i choć daleko mu do charakterystyki
Lisy Gerrard (Dead Can Dance), potrafi bawić się dynamiką przygasając, to znowu wybuchając w kulminacyjnych momentach. Gdzieś można usłyszeć echa
Alison Goldfrap a miejscami nawet
Shirley Manson z Garbage, czego zdecydowanie nie można uznać za coś negatywnego.
Podsumowanie, czyli plusy i minusy w jednym: Dirty Hands, podobnie zresztą jak inne dokonania Johnny Hollow, to płyta, której nie słucha się w autobusie, przy sprzątaniu, czy jako muzak, stojąc w kolejce w Nomi. Tutaj trzeba się wsłuchać i pozwolić, żeby muzyka powoli do nas dotarła. Stąd minus za trudność odbioru. Innymi słowy, przy pierwszym, niedokładnym kontakcie płyta może wydać się nudna i monotonna. Z drugiej strony, przez swój nietypowy charakter jest jasnym światełkiem w brązowym morzu popowej degrengolady (taka „gotycka alternatywa”). Pomimo zawodzących, tworzących czasami pozorny dysonans skrzypiec, melodii jest dużo i są ciekawe. Członkowie zespołu potrafią ponadto połączyć dźwięki i obrazy uwiarygodniając w ten sposób to, co tworzą. Płyty słucha się dobrze od początku do końca, co nie sprawia wrażenia, że na pierwszy ogień w kolejności utworów idą hity a dalej są już same zapchajdziury.
Na koniec, polecam ich bardzo ciekawą stronę (a tak naprawdę dwie, poświęcone dwóm różnym płytom):
www.johnnyhollowmusic.com
Adrian Bogacz
*Każdy kraj, w którym ludzie mając inne opcje dobrowolnie posługują się językiem francuskim jest dziwny (dobrze, że Johnny Hollow ma teksty po angielsku)
23.03.2009