Scenariusz napisany przez historię - „Rozmowy z katem”
„Rozmowy z katem” to przejmująca grozą lektura. Zwierzenia hitlerowskiego generała, który w kilka lat po wojnie nadal przekonany jest o słuszności swojego życiowego wyboru muszą robić wrażenie nie tylko dla osobach, które osobiście doświadczyły wojny. W tarnowskim teatrze „Rozmowy katem” wyreżyserował Edward Żentara. Kameralne przedstawienie, które nie tyle jest tytułową rozmową, ile monologiem zbrodniarza, podtrzymywanym od czasu do czasu przez polskiego współwięźnia warte jest obejrzenia, a jeszcze lepiej stanie się, gdy widzowie, którzy nie mieli jeszcze takiej okazji, po wyjściu z teatru sięgną po książkę.
Przez dziewięć miesięcy roku 1949 we wspólnej więziennej celi przebywali dwaj wrogowie – oficer Armii Krajowej i niemiecki generał, człowiek, który kierował akcją likwidacji getta w Warszawie, miał również na sumieniu wiele innych zbrodni, za które w końcu trafił na szubienicę. Zanim jednak to się stało dwaj skazańcy rozmawiali o wydarzeniach wojennych. Oto najkrótsza geneza „Rozmów z katem”
Kazimierza Moczarskiego, współwięźnia generała
Jurgena Stroopa. Adaptacji książki dokonał na potrzeby tarnowskiego teatru
Tomasz Piasecki, który również zagrał w nim rolę Moczarskiego. W rolę Stroopa wcielił się
Edward Żentara.
Edward Żentara tak „ustawił” przedstawienie, że grana przez Piaseckiego postać jest jedynie tłem, dla monologującego Niemca. To źle i dobrze. Źle, bo spektakl pokazuje bardziej relację jakby dziennikarza, który przyszedł zrobić wywiad ze zbrodniarzem – brakuje tytułowej rozmowy właśnie, sporu, dialogu, racji polskiego oficera w konfrontacji z niemieckim nazistą. Dobrze – bo wyciszony i wycofany Piasecki – Moczarski zostawia widzów sam na sam z człowiekiem, który cztery lata po zakończeniu wojny nie tylko czuje się niewinny, ale uważa swoją wojenną przeszłość za powód do dumy. Generał Stroop wciąż żyje w świecie narodowego socjalizmu – powtarza wyuczone przez lata partyjnego i żołnierskiego stażu formułki o podludziach, rasowych podziałach i misji narodu niemieckiego. Żentara – Stroop, mimo że uwięziony i stojący u kresu życia momentami nadal demonstruje germańską butę, zapala się gdy, nie przerywając jedzenia, opowiada o tym, jak pacyfikował getto, prezentuje maniery „dygnitarza”, krzycząc w więziennej celi, jakby nadal miał wpływ na bieg rzeczywistości. Karykaturalne to momentami, ale bynajmniej nie zabawne. Wręcz przeciwnie – kiedy Edward Żentara maszeruje przez maleńką celę defiladowym krokiem, opowiadając jak prowadził swój oddział podczas partyjnego święta nie jest zabawny, jest przerażający. Edward Żentara precyzyjnie skonstruował swoją rolę w przestrzeni złożonej z dwóch łóżek, taboretów, miski z wodą, stołu i... kromki chleba. Ta kromka, to ważny element spektaklu, warto zasiąść na widowni również po to, by zobaczyć jak Jurgen Stroop je chleb.
Wychodziłem z teatru z poczuciem pewnego niedosytu. Chciałbym o bohaterach przedstawienia dowiedzieć się jeszcze więcej. Ale to może kolejny celowy zabieg autorów i zachęta dla młodych ludzi, którzy po obejrzeniu spektaklu sięgną po książkę? Naprawdę warto
05.04.2009