8 marca marcowy wiatr
Z wesoła miną do miasta wpadł
Wszedł do kwiaciarni przed ósmą tuż
I kupił bukiet czerwonych róż.
W pierwszej, może drugiej klasie szkoły podstawowej ćwiczyłam tą piosenkę przez parę ładnych dni na okrągło, bo nauczycielka chciała pochwalić się nią na akademii. Nienawidzę tej piosenki do dzisiaj, choć minęło – zresztą spuśćmy litościwie zasłonę milczenia na to, ile minęło.
Społeczeństwo, a zwłaszcza jego damska część, jest podzielone. Trwa dyskusja, jak to właściwie jest z tym Dniem Kobiet – obchodzić czy nie obchodzić? W efekcie tej dyskusji męska część jest nieco skołowana. Wręczanie kwiatków czy też nie wręczanie, odbywa się więc na własne ryzyko, bo w obu przypadkach można w najlepszym razie narazić się na śmiertelną obrazę. W sytuacjach skrajnych można dostać w pysk.
Osobiście jestem przeciwna Dniu Kobiet (nieustannie nasuwa mi się określenie Dzień Ochrony Kobiet). Dzień Kobiet kojarzy mi się z Dniem Kota, ale są to skojarzenia drastyczne i nie będę ich upubliczniać. Jestem więc przeciwna, tak jak jestem przeciwna Dniu Zakochanych. Obydwa święta powinny mieć w podtytule Dzień Handlowca i dopiero to byłaby prawda - to handlowcy mają prawdziwy powód do świętowania. To handlowcy są autorami obłędnej presji wywieranej z każdego kąta na znękanych panów – bez kwiatka ani rusz, w ostateczności czekoladki czy kawa. Wielkie napisy – „8 marca Dzień Kobiet”, są jak wyrzut sumienia, jak oskarżenie, jak potępiające wskazanie palcem – jak to, jeszcze nic nie kupiłeś swojej damie? Nic dziwnego, że większość panów, istot słabych i podatnych na presję, ulega tym naciskom i sugestiom.
Po co komu Dzień Kobiet? Czy my jesteśmy jakimś wymierającym gatunkiem, który należy szczególnie pielęgnować? A jeśli nawet tak by było, to pielęgnować należy codziennie, starannie i z pietyzmem. Jednodniowe, najbardziej nawet wspaniałomyślne gesty nie pomogą.
Jest co prawda także Dzień Mężczyzny, ale wymyślono go chyba tylko na złość feministkom. Nikt go Bogu dzięki nie obchodzi, ale równość to równość.