Niedziele Adwentu pozwalają nam na nowo przeżyć kolejne doświadczenia serca ludzkiego, które przechodzi od wątpliwości i od zniechęcenia do wiary i do nadziei. W realnym życiu te etapy są długie - czasami nieskończenie - jak wieki bezsenności. Gdy św. Tomasz z Akwinu mówi o etapach, które rozum musi przejść, aby osiągnąć pewność istnienia Boga, nie używa - jak czynią współcześni - pojęcia „dowód”, ale „droga”. Wybór tego słowa zdaje się wskazywać, że jest konieczne szukanie Boga i prawdy całym rozumem, a zarazem krok po kroku podążanie drogą, która do Niego prowadzi. Poszukiwanie Boga nie może być zatrzymaną w czasie egoistyczną spekulacją, ale musi być wędrówką. Gdy człowiek wchodzi na górę nie widzi stale tego samego krajobrazu, ale zmienia się on wraz ze zbliżaniem się do szczytu.
Gdy człowiek poszukuje Boga nie może czynić jak Kartezjusz, który zamykał się w ciemnym pokoju, aby móc lepiej myśleć. Człowiek musi umieć stawiać pytania, a w związku z tym musi umieć uznać w innych, którzy są sprawniejsi od niego, światło i pewność, których sam nie posiada. Pierwszą cechą charakterystyczną rozumu pragnącego znaleźć Boga jest więc pokora i uległość. Widzimy te cechy u Jana Chrzciciela. Jest on napełniony Duchem Świętym, jest on prorokiem cieszącym się uznaniem, a przecież nie jest pyszny, samowystarczalny, czy egoistyczny. Będąc napełniony światłem, nie uznaje się za tego, kto już nie musi zwracać się do drugiego i prosić go o światło. Na końcu swego życia otrzymał on - jeśli można tak powiedzieć - łaskę młodości intelektualnej, to znaczy pozostaje stale otwarty na nowe treści i gotowy uczyć się.
Poszukując prawdy, naznaczonej tysiącem wzlotów i upadków, człowiek spotyka wspaniałe i fascynujące błędy lub półprawdy, które - jak księżyc - pokazują mu oświetlone strony, a ukrywają stronę zacienioną. Wtedy także człowiek z prawym sercem odkrywa, jak jest trudne i pracowite szukanie prawdy.
Poszukiwanie, które prowadzi nas do Chrystusa, jest jeszcze bardziej złożone. Nie chodzi w tym przypadku o okazanie swojego przylgnięcia do abstrakcyjnej prawdy, ale o szukanie konkretnej osoby, która jest zanurzona w dzieje i żyje pośród ludzi. Nie chodzi tylko o zobaczenie, że więcej prawdy jest w prawie miłości niż w prawie nienawiści i kłamstwa, ale o powiedzenie do człowieka, który wmieszał się w tłum zwyczajnych ludzi: „Ty jesteś człowiekiem tak jak ja, ale jesteś także Synem Boga żywego – tym, który zwieńcza tysiącletnie oczekiwania, tym, którego zapowiadali prorocy”.
W swoim poszukiwaniu prawdy człowiek musi uczyć się, że to sama prawda mu odpowiada. Oczywiście, ma on w sobie wszystkie zdolności umożliwiające rozpoznanie i rozeznanie, ale musi także nauczyć się, że nie można znaleźć prawdy, nad którą można zapanować, która można wykorzystać do swoich celów lub doprowadzić do jej rozbicia. Człowiek musi dojść do tej zasadniczej pokory, która czyni go świadomym, że prawda chrześcijańska jest drogocenną rzeczywistością, która udziela się dobrowolnie z miłością i ufnością.
Prorocy żydowscy w ciągu wieków zapowiadali przyjście Zbawiciela i opisali Jego postać. Sam Bóg miał stać się pasterzem Izraela. Ten, który osłaniał obłokiem pełnym grzmotów i błyskawic górę Synaj, miał zamieszkać pośród ludzi. Miał stać się królem powszechnym, wobec którego upadną wszyscy królowie ziemscy i do którego przyjdą wszystkie narody ziemi. Miał On być tym, który na nowo połączy w jedności fragmenty ludzkości rozproszone w świecie po upadku Adama. Jego obecność miała zapewnić nawet zgodne współżycie zwierzętom, dotychczas wrogo nastawionym do siebie.
Czy było możliwe, żeby tą nadludzką istotą był człowiek, „Syn Maryi”, który żył w Nazarecie? Ten człowiek, którym opiekował się jakiś cieśla, pozbawiony prestiżu i wiedzy? Czy było możliwe, odwołując się do tych proroctw, uznać tego zwyczajnego człowieka za oczekiwanego Zbawiciela? Jak pogodzić w jednej osobie „Boga z nami” i to dziecko, które widziano jak wzrasta, które noszono na rękach, które bawiło się z innymi dziećmi, które nie burzyło codziennego życia sąsiadów?
Wszystkie proroctwa, które wskazują na fizjonomię Chrystusa, zdają się - przeciwnie i w jeszcze większym stopniu – być zdolne do jej ukrycia. Te proroctwa, które pobudzają wyobraźnię wielu, wydają się przeszkadzać w widzeniu rzeczywistego Chrystusa. Chrystus wyobrażony przysłania Chrystusa konkretnego - Chrystusa człowieka, Chrystusa, który nie jest istotą nadludzką, ale Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego, człowiekiem prawdziwym z człowieka prawdziwego.
Naród żydowski, dzięki interwencjom jego proroków, mimo pokus rozproszenia, irytacji i niecierpliwości, będzie żył w oczekiwaniu. Wskazania wiary zastąpił on jednak z biegiem czasu swoimi wyobrażeniami. Zbawczej miłości, która nawiedzi ziemię, nadano oblicze, które kompensowało wszystkie upokorzenia doznawane przez naród. Chrystus, którego oczekiwano, nie był już tym, który narodził się w łonie miłości Ojca - był Chrystusem wymyślonym, który narodził się w łonie ludzkiej beznadziejności. Ten Chrystus wymyślony, którego oczekiwali, uważając, że Go kochają, przeszkodzi im uznać Chrystusa rzeczywistego, gdy się pojawi.
Jan Chrzciciel nie jest z tych, którzy przyzwyczaili się do smutku ludzkiego – ośmiela się oczekiwać radości; nie przyzwyczaił się do światła zmieszanego z ciemnością – ośmiela się oczekiwać prawdy inspirującej i uspokajającej jak czysta woda. Należy on do biblijnych proroków, i wie, że gdy pojawi się miłość Boga, Jego oblicze pozbawi racji bytu wszelkie iluzje. Jan Chrzciciel już wie – i w tym jest większy od innych proroków – że ten, który przyjdzie zharmonizuje z sobie – Bóg tylko wie w jaki sposób – wielkość tego, który panuje od wschodu do zachodu z pokorną postacią baranka bez piękna i chwały. On wie, że będzie równocześnie jakby zmieszany z tłumem, a zarazem posiadającym imię ponad wszelkie imię. Jan Chrzciciel wie przede wszystkim, że On tylko będzie umiał odpowiedzieć tym, którzy będą Go pytać; że nikt inny oprócz niego nie zna tajemnicy Jego bytu; że tylko On zna siebie i może się objawić; że tylko On będzie umiał potwierdzić zapowiedzi proroków, którzy przygotowali jego przyjście; że tylko On odpowie totalna pokorą i autorytetem; że tylko On będzie umiał zwrócić się do tych, którzy oczekiwali Jego mocy i Jego łagodności. Św. Jan wie wystarczająco, by postawić pytanie, choć nie wie wystarczająco, by udzielić odpowiedzi; wie jednak wystarczająco, by rozpoznać w odpowiedzi niekwestionowaną prawdę.
Chrystus odpowiada, przyciągając uwagę tych, którzy pytają Go o Jego moc całkowicie ukierunkowaną na czynienie dobra; ubodzy, nieszczęśliwi i znieważani otrzymają głoszenie przyjaznej radości. Człowiek może teraz zacząć swoje wstępowanie, które doprowadzi go do radości i do szczęścia. On jest po prostu nosicielem Dobrej Nowiny.
Aby szukać Boga, nie trzeba zatem podejmować się szukania czegoś całkowicie nieznanego, ale podążać po śladach tego, co ma jakiś smak miłości. Głoszenie dobrej nowiny ubogim jest znakiem uznania tylko dla tych, którzy mają przeczucie, że za każdym razem, gdy spotykają miłość, zbliżyli się do celu. Kto nie umie kochać miłości, nie umie kochać Boga; kto szuka czegoś innego niż miłość, nigdy nie znajdzie Boga. Każdy znajduje tylko to, czego szuka, i do wszystkich odnosi się zdanie Pascala: „Nie szukałbyś mnie, gdybyś mnie już nie znalazł”.
Człowiek oczekuje wyzwolenia. Jesteśmy w kajdanach i pogrążeni w konfliktach. Ciało gasi ducha; w każdym wolność ugina się pod naciskiem prawa rzeczy i chorób; wszystko zdaje się dominować nad naszą wolą. Sama nasza wola jest naznaczona podziałem i walką. W każdej z naszych rodzin są konflikty; prześladują się rodzice i prześladują dzieci, a dzieci prześladują rodziców. W życiu społecznym widzimy takie samo zjawisko: bogaci uciskają biednych, mocni słabych, rządzący podwładnych, przebiegli prostodusznych. Jesteśmy pod naciskiem rzeczy, nas samych, innych, naszych instytucji. Niezmierzony świat jawi się nam jak prasa, gotowa zgnieść wszystko i zapanować nad nami. Wtedy wołamy. Jest to krzyk czy łkanie? Jest to jęk lub wołanie, które mówi: „Wybaw nas od złego!”.
Ten, którego oczekujemy, będzie Zbawicielem wszechmogącym. Jesteśmy zaskoczeni przez fakt, że tym tak oczekiwanym Zbawicielem jest ten Człowiek, który nie ma nic z nadczłowieka. Nie obiecuje nam przełomowych planów pięcioletnich, nie podporządkowuje sobie naszej wolności, nie prezentuje jakichś zamiarów indywidualnych czy społecznych. Mówi nam tylko, abyśmy pokutowali za nasze grzechy oraz abyśmy odnowili w naszych sercach słodycz i pokorę.
Czy jest możliwe, aby naszym Zbawicielem był ten slaby człowiek? W naszej słabości jesteśmy przywiązani do rzeczy mocnych i trwałych, dających pewność i wielkość. On natomiast kładzie nacisk na rzeczy słabe i kruche. Wszędzie widzimy triumfowanie tego, co mocne. Uzbrojona nienawiść eliminuje uprzejmość, brud zwodzi niewinność. To, co słabe, będzie wiec tym, co mocne? Woda będzie silniejsza od kamienia, a to, co się ugina, będzie silniejsze od tego, co stoi prosto?
Dążymy do zwycięstw; trzymamy się zwycięzców, pokładamy ufność w rzeczach silnych, takich jak polityka, nauka, wojsko, pieniądz itd. Czy mamy powierzyć naszą wolność temu, który został pokonany, sponiewierany, pozbawiony wdzięku i blasku? Ale przecież powiedział; „Błogosławieni, którzy się Mną nie zgorszą”, to znaczy ci, którzy ośmielają się uznać za mocne to, co w gruncie rzeczy jest najsłabsze na ziemi: miłość.
Temu, kto stawia pytania, Chrystus odpowiada. Akceptuje pytania i zgadza się na weryfikację. Nie uważa za zbyteczne pytania postawionego przez Jana. Wie, że nie wchodzi On w nasze życie jak oczywiste i błyskotliwe objawienie. Swoją odpowiedzią dostarcza Janowi pewnych jednoznacznych kryteriów, aby Go rozpoznać. Posiada boską wszechmoc. Jest życiem, jest pokorny i miłosierny. Aby poznać Go w Jego złożoności trzeba poznać Go w Jego wszechmocy i w Jego ludzkich słabościach; trzeba zobaczyć przenikające się w Nim chwalebne proroctwa, które Go opisują jako głowę ludzkości, pana, który dominuje nad władcami ziemskimi, a zarazem sługę Bożego, baranka upokorzonego i zabitego.
Nie można być chrześcijaninem, jeśli odrzuca się chwałę i wspaniałość Chrystusa, ale także Jego słabości i Jego upokorzenia. Dlatego wypowiada On te słowa napomnienia: „Błogosławieni, którzy się Mną nie zgorszą”. Tymi słowami wprowadza uczniów do tajemniczego centrum objawienia chrześcijańskiego: to, co wieczne, weszło w dzieje, Pan zastępów jest człowiekiem pośród ludzi. Ci, którzy zmierzają do Chrystusa, ale w głębi serca trwają w pragnieniu znalezienia prawdy, która stanie się apoteozą człowieka, będą zaskoczeni i zgorszeni – Bóg nie zamierza triumfować nad ludzkim szaleństwem swoją mądrością, ale szaleństwem krzyża.
Jan Chrzciciel nie gorszy się, gdyż odwołał się do proroctw nie po to, aby karmić swoją wyobraźnię, ale po to, by ożywić swoją wiarę. Nie potrzebuje uwalniać się od fantazji, aby dojść – przez widzialną rzeczywistość Chrystusa – do nieskończonej rzeczywistości niewidzialnej. Dlatego Chrystus kieruje pod jego adresem najwznioślejszą pochwałę: Jan jest kimś więcej niż prorokiem, on przygotowuje drogę tym, którzy pragną dojść do Chrystusa, nie potrzebującego podporządkowania sobie serc i ugięcia woli, bycia otoczonym przez ciemności i przez światło, przez grzmoty i błyskawice, przez aniołów i przez cuda, gdyż On jest swoim własnym światłem i swoją własną ciemnością.
Wysłańcom Jana Chrzciciela Jezus wskazuje, że są znaki, które uwiarygodniają Jego misję, są znaki, które oczyszczają wiarę i prowadzą do poznania niezmierzonej miłości Bożej. Takim znakiem jest głoszenie Ewangelii ubogim. Ślepi widzą, ponieważ On jest mocą poznania, oglądania i światła. On jest mocą słuchania i orędziem, które objawia. Umarli zmartwychwstają, ponieważ On jest mocą życia. Przede wszystkim jednak ubodzy słyszą Dobrą Nowinę, gdyż On pozwala wszystkim ubogim odnaleźć radość w ich byciu kochanymi i w ich zdolności kochania.
Nie ma tak ubogiego, żeby nie mógł dojść do tej radości, która jak powietrze i światło jest dawana wszystkim. On jest jedyną radością, której nikt nie może zawłaszczyć i która nie ulega podziałowi, gdy się w niej uczestniczy.
ks. Janusz Królikowski