Dzisiaj nie może obejść się bez tradycyjnych pączków. Ale kiedyś tłustoczwartkowych przysmaków było znacznie więcej – bałabuchy, hreczuszki, oładki, raczuchy, plińce, chrust. I wino, dużo wina. Tłusty czwartek rozpoczynał bowiem najbardziej hulaszcze dni karnawału, pozwalające na wszystko to, co w innych dniach budziło zgorszenie.
Gdy uderzył wielki dzwon
Objął w świecie pączek tron
Król przez wszystkich ukochany
Piękny, pulchny i rumiany,
W brzuszku wprawdzie miał on dziurę
Lecz w tej dziurze konfiturę...
Tak na cześć tłustoczwartkowego pączka pisał w XVI wieku Jan Mączyński. A pisał nie bez powodu. Tłusty czwartek był wszak dniem szczególnie uprzywilejowanym, zapowiedzią mięsopustu czyli ostatnich dni karnawału. Dni szalonych, hulaszczych i pełnych zachowań, które kiedy indziej budziły powszechne zgorszenie. Król Mięsopust pozwalał na wszystko. W tłusty czwartek już od świtu kolorowe gromady przebierańców krążyły ulicami miast i miasteczek, a w rytm hucznej muzyki i nieustannych tańców wychylano kielich za kielichem. Bawiono się, śpiewano, płatano figle. Do każdej napotkanej przy drodze karczmy wciągano pień drewna i polewano go wodą tak długo, aż zgnębiony karczmarz nie wydał wszystkim poczęstunku. Potem, skokami przez pień, kobiety pokazywały, jak wysoko urośnie im w tym roku len, a mężczyźni jak wysoki będzie owies.
Ostatni zapustny czwartek to też comber. Stara legenda głosi, że comber wziął swoją nazwę od nazwiska znienawidzonego nie tylko przez krakowskie przekupki, srogiego burmistrza, który karał wszystkich za każde, najmniejsze nawet przewinienie. Kiedy burmistrz umarł, a umarł podobno nagle w tłusty czwartek, cały Kraków szalał z radości, a jego mieszkańcy tańcząc i śpiewając, przekazywali sobie radosną nowinę, że burmistrz Comber nie żyje.
Od tłustego czwartku bawiono się więc hucznie, ale największe, nieposkromione szaleństwo zaczynało się w niedzielę i trwało do północy z wtorku na środę popielcową. Te ostatnie dni karnawału, do dzisiaj zwane ostatkami, upływały głośno, wesoło i nie najtrzeźwiej. Już w XVI wieku narzekali niektórzy, że trzy dni ostatków diabłu większą korzyść przynoszą, niż czterdzieści dni postu Bogu.
Tłusty czwartek do dzisiaj nie może się obejść bez tradycyjnych pączków, które kiedyś smażono niemal w każdym polskim domu. Tłustoczwartkowymi przysmakami były też, dzisiaj zapomniane, bałabuchy czyli pszenne bułeczki polewane roztopioną słoniną ze skwarkami czy raczuchy – placki wypiekane z mąki gryczanej. No i chrust, drugi, obecny dzisiaj karnawałowy przysmak. Dziś chrust czyli faworki to płatki ciasta o konsystencji przypominającej ciasto kruche. Dawniej przygotowaniu chrustu poświęcano znacznie więcej czasu i uwagi. Po starannym wyrobieniu ciasta długo wybijano je uderzając o stolnicę lub wałkiem. Przed rozwałkowaniem musiało jeszcze odpocząć, a do smażenia używano smalcu lub sklarowanego masła z dodatkiem spirytusu, wódki albo kilku plasterków ziemniaka. O staranności wykonania świadczyły znajdujące się na powierzchni usmażonych faworków pęcherzyki, które zwiększały kruchość i lekkość.
To kulinarne i zabawowe rozpasanie kończył wtorek, ostatni dzień karnawału w Polsce zwany „śledzikiem”. Środa popielcowa oznaczała definitywny koniec swawoli.
I ostatni wtorek bieży
Choć się dawno w głowie kręci
Rozhulany rój młodzieży
Leci w taniec bez pamięci
Strugi wina jak fontanny
Jak ulewne płyną deszcze
Choć żar w piersiach nieustanny
Wina! Wina! Wina jeszcze!
Tańca jeszcze!...
(Wł.Syrokomla „Dni doroczne”)