Donos z „Talii” (1)

 Trwa w Tarnowie XVI Ogólnopolski Festiwal Komedii „Talia”. W programie tegorocznej imprezy znalazło się siedem konkursowych spektakli. Tym wszystkim, którzy nie mogli, lub nie chcieli ich obejrzeć proponujemy krótką „ściągę” z festiwalowych prezentacji. Dziś część pierwsza.

 

Jednoręki ze Spokane

Czarno widzę...

Tegoroczna „Talia” rozpoczęła się czarną komedią w wykonaniu gospodarzy – twórców tarnowskiego teatru. Ponieważ nie jesteśmy przesądni, bawiliśmy się na „Jednorękim ze Spokane” tak samo jak na komedii białej, zielonej, a nawet fioletowej.

 

Opowieść zawarta w tekście sztuki Martina McDonagha prezentuje humor, nazwijmy to, specyficzny. Zachwycą się zwłaszcza ci, którzy kochają fruwające po scenie ludzkie dłonie (zapewniamy, że takich fanów teatru jest całkiem sporo, sami do nich należymy).

Tytułowy bohater od lat poszukuje utraconej w dzieciństwie dłoni. Utraconej – dodajmy – w okolicznościach mało sympatycznych i trochę tajemniczych. Oto grupa wyrostków zmusiła go do położenia ręki pod przejeżdżający pociąg. W tarnowskim spektaklu dowiadujemy się o tym nie tylko z opowieści bohatera, ale i możemy na własne oraz cudze oczy zobaczyć. Zachwycą się zwłaszcza ci, którzy kochają jeżdżące po scenie pociągi i obficie sikającą z rękawa krew (zapewniamy, że takich fanów teatru jest całkiem sporo, sami do nich należymy).

Straciwszy dłoń, ale uratowawszy życie, jednoręki młodzieniec najpierw zabił wszystkich swoich prześladowców. W tarnowskim spektaklu dowiadujemy się o tym nie tylko z opowieści bohatera, ale i możemy na własne oraz cudze oczy zobaczyć. Zachwycą się zwłaszcza ci, którzy kochają rozpryskujące się na scenie mózgi (zapewniamy, że takich fanów teatru jest całkiem sporo, sami do nich należymy).

Ta forma zemsty nie zaspokoiła jednak potrzeb biednego kaleki, jeździ więc po kraju mając, graniczącą z pewnością, nadzieję, że odnajdzie utracony fragment ciała. W ten sposób trafia wreszcie do zapomnianego przez boga i sanepid hotelu, w którym toczy się akcja sztuki. I tu znowu kalekiego bohatera próbują wykorzystać źli ludzie. On jednak, nauczony wieloletnim doświadczeniem, odpłaca im pięknym za nadobne. Zachwycą się zwłaszcza ci, którzy kochają sceny polewania benzyną, podpalania, skuwania kajdankami i zamykania w szafie (zapewniamy, że takich fanów teatru jest całkiem sporo, sami do nich należymy).

Wszystkich szczegółów nie możemy zdradzić, gdyż spektakl pozostaje w repertuarze tarnowskiego teatru i można go po prostu obejrzeć. Możemy jedynie zapewnić, że – choć nie jest to może spektakl dla każdego – zachwycą się szczególnie ci, którzy wiedzą, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy (zapewniamy, że takich fanów teatru jest całkiem sporo, sami do nich należymy).

 

 

Marsz Polonia

W Polsce wszystko jest możliwe...

Po raz kolejny widzowie „Talii” mogli obejrzeć teatralny produkt tandemu Jerzy Pilch – Jacek Głomb. Po prezentowanym kilka lat temu „Zabijaniu Gomółki” tym razem tarnowska publiczność obejrzała „Marsz Polonia” w wykonaniu artystów Teatru Powszechnego w Łodzi.

 

Wiele było okazji, by przekonać się, Jacek Głomb nie tylko lubi, ale i umie poruszać się w stylistyce mieszanki historii, polityki i tragikomedii. Przed laty dyrektor legnickiego teatru wyreżyserował spektakl oparty na motywach z życia Leszka Millera „Obywatel M - historyja". Później, co mogła obejrzeć także tarnowska publiczność przyszło „Zabijanie Gomułki” na na podstawie powieści Jerzego Pilcha „Tysiąc spokojnych miast”. Teraz przyszła pora na kolejne wyzwanie – powieść Jerzego pilcha „Marsz Polonia”.

- „Marsz Polonia” to spektakl trochę do śmiechu i do wzruszeń, a przynajmniej do refleksji – twierdzi reżyser spektaklu zrealizowanego w Teatrze Powszechnym w Łodzi.

Daleko tu jednak do radosnego śmiechu, znaczniej bliżej do smutnego uśmiechu i jeszcze smutniejszej refleksji. Wielkie przyjęcie w twierdzy komunistycznego magnata sąsiadującej z arcypolskim dworem, to opowieść o świętościach, paranojach, cynizmie i zakłamaniu. Wojna polsko-polska skondensowana na kilkudziesięciu metrach kwadratowych.

Marsz Polonia" to opowieść o nas, Polakach, którzy nie mogą ze sobą dojść do zgody.

W 52 drugie urodziny bohatera i zarazem w Dzień Wojska Polskiego i Niebieskiego i Dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej Sianokosów, ludzie z kręgów polityki, biznesu i kultury, byli opozycjoniści i komuniści bawią się i jednocześnie cały czas spierają o pojęcie patriotyzmu.

Romantyzm miesza się z cyrkiem, martyrologia ze sportem, komunizm z seksem, historia z mitem, prawda z kłamstwem, a komizm z tragedią. Świat stworzony na scenie przypomina narkotyczną wizję - nie wiadomo, co jest realne, a co jest wytworem wyobraźni bohaterów. Postaci, ucieleśnienia stereotypów szokują: „Matka Polka” zaczyna robić striptiz, górnik i „legenda Solidarności” chętnie biorą udział w orgii.

Kulminacyjnym punktem spektaklu jest mecz piłkarski kosmopolitów i tradycjonalistów - wieży Babel i „prawdziwych Polaków” - arki Noego. Ale już z pierwszym gwizdkiem wiadomo, że w pojedynku Polska vs. Polska każdy gol będzie samobójczy, a - niezależnie od wyniku - przegranym musi być Polska. Jacek Głomb nie ukrywa, że temat wojny polsko-polskiej jest dla niego bardzo aktualny. - Bardzo źle się czuję w tej rzeczywistości. W tej rzeczywistości rodem z pijackiego snu, nikt nie czuje się dobrze.

 

 

Klub kawalerów

Udany wieczór z Bałuckim

Problemy w relacjach damsko-męskich okazuję się tak stare jak cywilizacja. Tekst Michała Bałuckiego, nieco tylko uwspółcześniony, okazuje się aktualny także w XXI wieku. My tego, mimo postępów medycyny, nie doczekamy, ale mamy przeczucie, że widzowie w wieku XXV będą mieli podobne wrażenia.

 

Klub kawalerów” autorstwa Michała Bałuckiego w reżyserii Łukasza Gajdzisa zaskoczył bardzo miło. Po dwóch pierwszych, nieco refleksyjnych festiwalowych spektaklach, widzowie wreszcie mieli okazję przekonać się, że to rzeczywiście festiwal komedii. Komedia z poprzedniej epoki przeniesiona do współczesności? - zabieg bardzo niebezpieczny, ale w tym wypadku wyjątkowo udany.

Rozpoczynające spektakl silne akordy muzyczne pochodzą z „Zaratustry” Straussa, gdzie dziewice sprowadzają dusze najdzielniejszych wojowników, kazałyby oczekiwać takowych lada moment. Tymczasem czekającym w napięciu widzom pojawia się absolutne przeciwieństwo męskiej potęgi. Faceci - nieudacznicy, którym w życiu nie wiedzie się nie tylko z kobietami. Figura byka – symbol potęgi finansowej z Wall Street, uosabia jedno z ich marzeń, bogactwo. Manifest sześciu sfrustrowanych panów – żadnych kobiet więcej – okazuje się deklaracją papierową. Świadczy o tym łatwość z jaką rozwiewają ich zatwardziałe zasady wkraczające w ich życie kobiety.

Spektakl ogląda się bardzo dobrze, mimo, że uwspółcześnianie starych tekstów nie zawsze się udaje. Jednak tym razem sztuka trafia do publiczności, a błyskotliwa ironia na tematy damsko-męskie nie straciła na aktualności.

Klimat budowany jest tu oszczędnie, a do wyobraźni przemawia scenografia - manekiny, które później zmieniają się w scenę balu z jeżdżącymi łóżkami, konfetti i tortem weselnym w tle. Zastosowane w przedstawieniu proste, ale skuteczne sztuczki tworzą humorystyczną mieszankę wybuchową i nawet aktorzy wydają się świetnie bawić.

I nie potrzeba do świetnej zabawy wulgaryzmów ani seksu, choć odrobina erotyzmu pojawia się i tutaj. Ale tak delikatnego i ulotnego, że Bałucki na pewno nie miałby o to pretensji. Zwłaszcza, że wszystko kończy się tak, jak Bóg przykazał. Wieczór z Bałuckim niewątpliwie zaliczyć należy do sympatycznych i udanych.

02.10.2012
Twój komentarz:
Ankieta
Czy wiesz, na kogo oddasz głos w drugiej turze wyborów?
| | | |