Donos z „Talii” (3)

 Dobiega końca XVI Ogólnopolski Festiwal Komedii „Talia”. W programie tegorocznej imprezy znalazło się siedem konkursowych spektakli. Tym wszystkim, którzy nie mogli, lub nie chcieli ich obejrzeć proponujemy krótką „ściągę” z festiwalowych prezentacji. Dziś część trzecia - ostatnia.

 

Mayday

Znacie – to obejrzyjcie

John Smith jest chyba najsłynniejszym londyńskim taksówkarzem. Jego pokręcone losy śledzą od lat widzowie teatrów na świecie i w Polsce. Mimo to, ci którzy przyszli obejrzeć „Mayday” podczas tegorocznej „Talii” na pewno nie czuli się rozczarowani.

 

Jak niepozorny taksówkarz potrafi „ustawić się” w życiu i do czego zdesperowany mężczyzna jest zdolny wszyscy chyba widzowie przybyli licznie na „Mayday” już wcześniej wiedzieli. Jedna z najzabawniejszych komedii świata grana była niemal w całej Polsce, a wrocławski teatr ma ją w swoim repertuarze od 19 lat! A jednak w wykonaniu Och-Teatru z Warszawy po raz kolejny rozbawiła do łez. Wszystko za sprawą rewelacyjnych aktorów.

W festiwalowych kuluarach usłyszeliśmy opinię, że „Mayday” to samograj, łatwo więc o sukces. Mamy na ten temat diametralnie różne zdanie. Ta farsa, jak każda chyba farsa, jest bardzo łatwa, ale... do spartaczenia. Wystarczy kilka drobnych błędów aktorów i cała konstrukcja wali się w gruzy, a publiczność, jeśli jeszcze ma ochotę się śmiać, to raczej z wykonawców, niż z prezentowanej na scenie historii.

W warszawskim przedstawieniu aktorzy są w bezustannym ruchu, co zapewne nie jest łatwe, ale za to efektowne. Panie – Maria Seweryn i Monika Fronczek – miotają się między kuchnią, sypialnią i pokojem z telefonem, który to przedmiot gra jedną z głównych ról w spektaklu (swoją drogą w dobie telefonii komórkowej cała intryga wzięłaby w łeb po kilku minutach – panie i panowie mogliby telefonować „na komórkę” i co wtedy?).

Z sekstetu panów najbardziej podobał się nam Artur Barciś, jako Stanley Gardner, którego wszędzie pełno, a im bardziej się stara, tym tragiczniejsze efekty. Wielbiciele fars z przyjemnością oglądają także Rafała Rutkowskiego w roli głównego bohatera oraz Stefana Friedmanna, który w niewielkiej roli projektanta mody, homoseksualisty Bobby Franklyna, kreuje swego bohatera ze smakiem, mimo wszystkich przerysowań.

Mayday” to tylko i aż 150 minut dobrej zabawy. A to chyba przede wszystkim chodzi w farsie. My – publiczność – możemy sobie na ten czas zrobić przerwę w zbawianiu świata i wszystkich innych niezmiernie ważnych czynnościach, z których z reguły i tak zupełnie nic nie wynika.

 

Księżyc i magnolie

Co przeminęło?

Co zrobić, gdy filmowej produkcji grozi klapa? Poprawić scenariusz i wznowić produkcję. A co zrobić, gdy wybrany scenarzysta nie zna nawet treści książki na podstawie której ma stworzyć arcydzieło? Zamknąć go na cztery spusty zmuszając tym samym do karkołomnego zadania. „Księżyc i magnolie” opowiada o kulisach powstania legendarnego filmu „Przeminęło z wiatrem”, któremu wróżono piękną katastrofę. I mało brakło...

 

Bohaterowie sztuki „Księżyc i magnolie” – polski Żyd Żeleźniak vel David Selznick, zięć producenta filmowego Mayera, Ben Hecht – genialny scenarzysta, który nie czytał powieści Margaret Mitchell i nie ma pojęcia o czym ona jest, Victor Fleming – nowy reżyser słynący ze złego traktowania aktorek i Miss Poppenghul - sekretarka Selznicka całkowicie oddana swojemu szefowi.

Miejsce akcji - biuro hollywoodzkiego studia filmowego, w którym zdesperowany i walczący o przetrwanie w świecie filmu Selznick zamyka się wraz ze scenarzystą (walczącym o to, by nie musieć wracać za redakcyjne biurko w Chicago) i reżyserem (walczącym o to, by nie musieć wracać do zawodu szofera, który wykonywał, zanim został wielkim reżyserem), by od nowa stworzyć coś, co w dotychczasowym kształcie grozi absolutną klapą - scenariusz filmu „Przeminęło z wiatrem”.

Scenarzysta, ku rozpaczy pozostałej dwójki, nie zna powieści. Ale nie ma czasu na lekturę – fabuła zostaje przed nim w ciągu kilku dni odegrana. W maleńkim, coraz bardziej zaśmieconym pokoju oglądamy namiętne wzloty Scarlett O'Hary, przebieg wojny secesyjnej, poród w wykonaniu mężczyzny i wszystkie inne dramatyczne sceny przyszłego hitu kinowego.

Spotkanie wielkiej hollywoodzkiej trójki ocieka ironią i ciętymi ripostami i obfituje w banany i orzeszki, które podobno wzmagają kreatywność. Jest to jednak przede wszystkim znakomita komedia, która powoduje, że na „Przeminęło z wiatrem” zaczynamy patrzeć z nieco innej perspektywy...

06.10.2012
Twój komentarz:
Ankieta
Czy jesteś za przywróceniem handlu w niedziele?
| | | |