Dla większości Polaków służba zdrowia to synonim bałaganu, nieudolności, niemożności i ogólnej bezradności. Na służbę zdrowia się pomstuje, narzeka, rzuca pod jej adresem gromami i mięsem. Nie bez powodu i nie bez racji. Na pierwszej linii tej niechęci i pretensji są Bogu ducha winne osoby po drugiej stronie rejestracyjnego okienka. Nie minister zdrowia, nie osławiony NFZ. To przy rejestracji pacjent zderza się z murem i absurdem i tam właśnie, bardziej lub mniej elegancko, wylewa swoje żale. Warto jednak pamiętać, że osoby w białych fartuchach też są, często - gęsto, ofiarami kiepskiego systemu. I że w czasach, gdy liczą się głównie pieniądze i statystyki, pracownicy służby zdrowia nie czują się komfortowo.
Zakład Rehabilitacji Leczniczej. Tu nie ratuje się życia, nie wyprowadza z ciężkich chorób i stanów beznadziejnych. Tu próbuje się postawić człowieka po takiej chorobie na nogi, zmusić do pracy oporne mięśnie i odmawiające posłuszeństwa stawy. Pomaga się ograniczyć skutki choroby i wrócić pacjenta do życia takiego, jakie znał przed chorobą. Specjaliści uważają rehabilitację za niezwykle ważny element leczenia. Po przebytych chorobach narządów ruchu, choroby układu krążenia, układu oddechowego czy nerwowego, włączenie, możliwie szybko, rehabilitacji leczniczej jest wręcz nieodzowne. Stanowi bowiem podstawę do kolejnych lub działań w zakresie rehabilitacji psychicznej, społecznej czy zawodowej. Mówiąc o rehabilitacji najczęściej mamy na myśli rehabilitację ruchową, czyli fizjoterapię. Jednak praca rehabilitantów to nie tylko odbudowa sprawności fizycznej po urazach, operacjach czy chorobach. Bardzo ważne jest także podejście do pacjenta i umiejętność jego pozytywnego nastawienia do przyszłości. Tyle teoria. Tu bowiem zaczynają się problemy. Bo jak skłonić kogoś do optymizmu, gdy we własnej głowie kłębią się czarne myśli?
Pracownicy Zakładu Rehabilitacji Leczniczej w Szpitalu im. św. Łukasza w Tarnowie nie mają lekko. Praca ciężka, pieniądze za nią niewielkie, w dodatku teraz zmniejszono im wymiar czasu pracy o ¼ etatu, a wypowiedzenia wprowadzające te zmiany musiały zostać podpisane natychmiast, bez możliwości konsultacji z kimkolwiek.
Zarzucają więc dyrekcji lekceważenie i brak jakiejkolwiek dyskusji. Obawiają się, że przy takich cięciach niemożliwe stanie się wypracowanie kontraktu, a to spowoduje zwolnienia. Zarzucają także bałagan, niejasności w przepisach i złą organizację pracy. Zarzucają brak odpowiedzi na pisma, zarówno pracowników jak i związków zawodowych. Zarzucają nonszalancję i oszczędności nie tam, gdzie trzeba. Bo podobno pani dyrektor uznała, że nie ma konieczności prowadzenia rehabilitacji na poszczególnych oddziałach, z wyjątkiem neurologii. Dla rehabilitantów jest to nie do pomyślenia. Podobno mgliście sprecyzowane są zasady wyjazdów w ramach tzw. „rehabilitacji domowej”. Podobno, w kontekście zarobków, padają sugestie, by dorabiać prywatnie. Podobno w Zakładzie jest niewykorzystywany sprzęt. Wszystko „podobno”, bo nikt pod tymi zarzutami się nie podpisze. To efekt fatalnej atmosfery wywołanej widmem ewentualnych zwolnień.
Dyrekcja wszystkiemu zaprzecza, twierdząc, że rehabilitacja to bardzo ważny element procesu leczenia pacjentów, który nie tylko ogranicza okres hospitalizacji, ale też pozwala szybciej wrócić do zdrowia oraz aktywności społecznej i zawodowej. Rehabilitacja pacjentów odbywa się zawsze wtedy, kiedy jest taka konieczność, bez względu na to, na jakim oddziale przebywają. Jest także wytłumaczenie nieużywanego sprzętu. Otóż rzeczywiście, nie jest wykorzystywany aparat do krioterapii z użyciem CO2, a to z powodu braku finansowania z NFZ. Fundusz finansuje jedynie krioterapię z użyciem ciekłego azotu. Pani dyrektor nie ma także żadnych wątpliwości co do rehabilitacji u pacjenta w domu twierdząc, że w tej materii obowiązują ścisłe przepisy - fizjoterapeuci dojeżdżają do pacjentów korzystając z komunikacji publicznej i otrzymują zwrot kosztów związany z zakupem biletów autobusowych. A wizyty w ramach „rehabilitacji domowej" odbywają się planowo, zgodnie z wcześniej ustalonym harmonogramem. Stan zatrudnienia i wymiar czasu pracy dyrekcja tłumaczy wartością kontraktu z NFZ, zaznaczając jednocześnie, że co roku Zakład Rehabilitacji obsługuje więcej pacjentów, niż wynika z kontraktu, a szpital pokrywa koszty sporej części świadczeń z własnych środków.
Pracownicy Zakładu w tym miejscu twierdzą, że wytyka im się owe nadwykonania jako błąd. Nieoficjalny spór i wzajemna niechęć narastają lawinowo. Równocześnie pracownicy Zakładu, zamiast tworzyć jeden zespół, patrzą na siebie wilkiem, a atmosfera w pracy, w której spędzać trzeba przecież codziennie kilka godzin, gęstnieje z dnia na dzień.
Gdzieś między tym jest pacjent. Schorowany, zmęczony, oczekujący pomocy. Oczekujący długo, bo według pracowników Zakładu, ultradźwięki na przykład, to marzec przyszłego roku, a laser to zaledwie kilka pojedynczych godzin pod koniec tego roku. Dyrekcja o terminach wypowiada się dość oględnie – „długość oczekiwania za zabieg w Zakładzie Rehabilitacji Leczniczej jest uzależniona od formy i rodzaju zaleconej rehabilitacji. W dziale kinezyterapii zabiegi ambulatoryjnie w przypadku adnotacji „pilne" pacjenci są przyjmowani na bieżąco, z wyjątkiem przypadków, których termin realizacji musi być dostosowany do zabiegów zaplanowanych, głównie w dziale fizykoterapii. Na zabiegi planowe trzeba czekać około sześciu tygodni. W dziale fizykoterapii np. na masaż wirowy kończyn dolnych i górnych (kąpiel wirowa) czas oczekiwania to jeden - dwa tygodnie. Z kolei na masaż leczniczy czas oczekiwania to około sześć miesięcy z wyjątkiem pilnych przypadków”.
Gdyby spisać protokół rozbieżności, byłby to z pewnością całkiem pokaźny wolumen. Próby rozmów i porozumienia zakończyły się niczym.
O działalności szpitala, nie tylko zresztą tego, powiedzieć można wiele. Sprowadza się to do kontraktów, struktur, statystyk, wykresów, amortyzacji, wykonań, nadwykonań, wskaźników, przychodów, kosztów. I pracownicy, jako „zasoby ludzkie” i pacjenci stali się jedynie za wysokimi albo za niskimi liczbami w tabelach i wykazach. O ludziach myśli się tylko w Leśnej Górze...
Dorota Filip